Chcę przetransferować duży plik na Google Drive. Potrwa to długo i bez przerywania i wznawiania o innej porze się nie obędzie. Naturalna myśl - ich klient od tego. Żeby nie wisieć wieki z przeglądarką podpiętą i nie drżeć, że przerwie transfer, i nie liczyć też na FDM i tym podobne, bo na pewno nie mogą. Pobrałem program od Google. Szukam informacji o tym. Testuję. Dodałem niewielki plik do folderu Dysk Google na swoim kompie. Patrzę, ile czasu transferuje. Dobra, wiem już ile. Dodaję jego kopię. W połowie transferu wstrzymuję, rozłączam się i wyłączam program. Włączam ponownie - plik "synchronizuje" od początku, nie wznawia od miejsca wstrzymania. No, Gugiel, wiesz ty, po kiego kabanosa mi taki program?

Szukam znowu informacji. Od samego Google dostaję: "Nie znaleźliśmy żadnych pasujących artykułów".
Czy pojęcie wznawiania jest dla nich obce? Czy Dysk Google to rzeczywiście taki ułomny program? Ludziom pracującym w Google funkcje mózgowe znacznie już zredukowano, to chyba każdy wie, no ale żeby nawet tu??

Zdeinstalowałem gniota, bo i tak toto nie było nijak konfigurowalne. Nie ma listy plików w kolejce "synchronizacji", postępu transferu nie widać też, nie można ustalić kierunku tak zwanej "synchronizacji", wykluczenie folderu odbywa się tylko przez wskazanie folderu na Dysku a nie na moim komputerze. Z czym, kurna, do ludzi?
To jak? Jest to wznawianie?

ł: