seebeek17 pisze:Przecież jeśli Bóg istnieje, to czemu też nie zombie?
Bóg nie istnieje, co do zombie - na Haiti wiara w zombie jest dość powszechna. Tyle, że tamtejsze zombie są nieco inne i występują w trzech wersjach, z których tylko jedna jest rzeczywista. Ogólnie chodzi o to, że "kapłan" wyłapuje sobie jakiegoś nieszczęśnika, po czym funduje mu porządną dawkę wszelkiej maści prochów połączonych z hipnozą. Niebywale zaćpany organizm wydaje się być martwy przez kilkanaście godzin aż do kilku dni, po czym nagle "wstaje z martwych". Dostaje kolejne prochy, dzięki którym jest potulny jak baranek i posłuszny jak tresowany pies. Niestety nie wiem, czy dalej jest to praktykowane i czy jeśli jest - to czy jest legalne. Z drugiej strony w tamtejszych regionach wiele może się zdarzyć.
Ale tak na zdrowy rozum - organizm do wszelkich swoich funkcji potrzebuje energii. W przypadku ekstremalnych braków takowej, oraz jej źródeł zaczyna trawić sam siebie. Zombie "oficjalnie" nie potrzebują w sumie żarcia, mają jedynie perwersyjną obsesję na punkcie żyjących ludzi. W zależności od wersji - powolne zombie teoretycznie mogłyby dość długo egzystować, zakładając, że ich metabolizm jest kilkukrotnie wolniejszy od ludzkiego. Bo do obsługi mięśni a.k.a. ruchu jakiś metabolizm istnieć musi - chyba, że napakujesz zwłoki akumulatorami, kablami, rozrusznikami i programowalnymi sterownikami - ale to już Sci-Fi, a nie horror

Wracając do tematu - powolniaki tak czy inaczej musiałby coś żreć, żeby móc funkcjonować. Skoro jedzą, zachodzą procesy metaboliczne = organizm żyje. Do obsługi funkcji motorycznych potrzebne są minimalne fragmenty mózgu, z resztą ten narząd potrafi się na tyle dobrze dostosować do sytuacji, że neurolodzy wszelkiej maści wciąż nie są w stanie tego wszystkiego pojąć (ciekawy przykład tutaj:
https://www.eioba.pl/a/1nur/czlowiek-bez ... we-francji , często przytaczany na lekcjach neurologii na uczelniach). Załóżmy zatem, że mózg takiego zombie funkcjonuje na znikomym poziomie, pozwalającym mu jedynie korzystać z węchu, słuchu, częściowo wzroku oraz zapewniając minimum funkcji motorycznych. Pojawia się seria kolejnych problemów - utrzymywanie równowagi, rozprowadzanie zasobów energetycznych po organizmie no i wszechobecna martwica. Mięśnie do funkcjonowania potrzebują energii, potrzebne składniki spalania dostarczane są przez krew. Jako, że nasz zombie jest niby-martwy, krew powinna zacząć zastygać, a postępująca martwica zżerać zwłoki. W dość krótkim czasie mielibyśmy rozpadający się worek gnijącego mięsa. A że martwiczka bardzo lubi rzucać się na mózg i serce (coś musi krew pompować), ten poddałby się zapewne w kilka godzin. Innymi słowy, żeby coś takiego jak żywy trup mogło funkcjonować, musiałbyś powstrzymać martwicę, przywróć funkcjonowanie pnia mózgu, w jakiś sposób "rozpuścić" zastygniętą krew, naprawić zapadnięte płuca, wprawić w ruch mięsień sercowy i modlić się, żeby układ nerwowy wciąż funkcjonował. W przeciwnym wypadku potrzebowałbyś nie jednego, a serii hiper-inteligentnych wirusów, potrafiących wytwarzać impulsy elektryczne i komunikujących się ze sobą oraz umiejących zaadaptować się do wykorzystywania tego co zostało z narządów.
Dużo ciekawsze wydaje się "zombie" w stylu 28-dni później, który jest nie tyle nieumarłym, co człowiekiem, który na skutek działania wirusa dostał nieokiełznanego pierdolca. Taki miks schizofrenii, alzheimera, alkoholu i metanabolu z zapaleniem spojówek oraz uszkodzeniem jąder szwu.
Aczkolwiek wciąż nie jestem pewien, czy temat nadaje się do DHP. Jak na moje, może zostać na "okres próbny".
