PostalSite.Family - Opowiadanie

Więcej niż dotychczas. Bez kompromisów. Działa na emocje. Ale musisz myśleć, bardziej.

Moderatorzy: Moderatorzy, Admini

Awatar użytkownika
Tiquill
V.I.P.
V.I.P.
Posty: 14479
Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
Lokalizacja: z naprzeciwka
Postawił piwo: 1 raz
Otrzymał  piwo: 1 raz
Kontakt:

29 lip 2018, 15:49

  • Zaczęło się to wszystko od pewnej Sadzonki genealogicznej, typowo cmentarnego tematu, napisanego przez seebeek17'a. Była to propozycja rodziny złożonej z użytkowników PSI. Pierwszy zwróciłem uwagę na większe walory tego pomysłu - ale nic ku temu nie zrobiłem. Zrobił to za to Dzienis tworząc, również na Cmentarzu, zabawę Forumowa Gra RPG. Zabawa toczyła się jak się toczyła, w końcu dołączyłem do niej, zmieniając w pewnym stopniu jej formę, pojawiły się w niej... różne fluktuacje ;) - aż w końcu zabawa zatrzymała się. Pomysł na tyle zakiełkował mi w głowie, że jednocześnie zacząłem robić mapę do Postala 2, opartą na motywach zabawy. Obiecałem że wrócę i oto:

    Wracam do tej idei. Już na moich zasadach.
1. Nadal każdy może dopisać swój dialog i swój pomysł na fabułę - jak w klasycznej zabawie RPG.
2. Przeważać w niej będą dłuższe formy wypowiedzi.
3. W trakcie opowieści zastrzegam sobie wpływ na kształt opowieści, prowadząc jej fabułę w sposób taki, że mogę zmienić lub pominąć rozwój zaproponowanych przez Was wątków.
4. Komentarze w odrębnym temacie KOMENTARZE.

[center]OBSADA:

Tiquill Tsunami - ojciec
Monika Yossarian - matka
Radzik - starszy syn
Mniszka - córka
Szynkacz - (naj)młodszy syn
Dzienis - wujek (brat Tiquilla)
Seebek - teść (ojciec Moniki)
Szatan - chłopak córki
Komar - pies rodziny

oraz bohaterowie epizodyczni:
Piroziom - listonosz
Zaver - Sąsiad #1
(lista w trakcie ulegnie rozszerzeniu)

DOM:
PostalSite.Home - mapa Tiqhaus
[/center]

Co jeszcze? Teraz dom nie jest już zaniedbaną chatą, to solidny budynek, którego mieszkańcy chcieliby mieć ambicję życia na wyższej stopie. Ale im to nie wychodzi. Zalecam też by nie stosować wulgaryzmów w opisie narracji - a dawać je tylko w usta bohaterów. ;)
Ostatnio zmieniony 29 lip 2018, 16:28 przez Tiquill, łącznie zmieniany 1 raz.


Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
Obrazek
Awatar użytkownika
Tiquill
V.I.P.
V.I.P.
Posty: 14479
Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
Lokalizacja: z naprzeciwka
Postawił piwo: 1 raz
Otrzymał  piwo: 1 raz
Kontakt:

29 lip 2018, 15:52

  • (Najpierw powtórzenie sekwencji, które mają już wpływ na kontynuowaną tu fabułę. Wstawiłem też autorstwo każdego fragmentu. Ilość tekstu ogromna tych przypominek, ale użytkownikom spoza Cmentarza, dotąd nie znający tego, mogą się z tym zapoznać teraz. Choć - nie muszą, mogą przejść do następnego posta, już z bieżącą fabułą.)
  • Zebrane i edytowane, autorstwa: seebeek17, Pan Szatan, Yossarian, Radzik, Komar, Tiquill, Dzienis
Na huśtawce z tyłu domu siedzieli sobie teść Sebek z wujkiem Dzienisem. Ten drugi wychodził właśnie ze swego pijackiego stanu i był już na tyle sprawny, żeby usiąść na huśtawce a nie leżeć na ziemi. O czymś rozmawiali leniwie.

Podwórze szumiało wieczornymi dźwiękami gorącego czerwca. To był dzień jak każdy inny w domu Tiquillów. I, jak co wieczór - rodzina nie miała specjalnego pomysłu na spędzenie swego wolnego czasu. Do rodzin świecących przykładem nie należała. Do nizin społecznych też nie. Byli tacy, co ich omijali, lecz byli też tacy, dla których był to drugi dom.

W domu zaś, w salonie, na kanapie siedzieli sobie Szatan i Mniszka, zajęci sobą. On migdalił się do dziewczyny, ona przyjmowała jego amory. Spojrzał jej w mieniące się błękitem oczy, lewą dłonią odgarnął jej włosy, przysunął twarz do jej twarzy. Jego prawa ręka tymczasem delikatnie osunęła się na dół i...
Zwinnym ruchem wyciągnął jej paczkę Xanaxu z kieszeni.
- No dobra, chodź...
Porozumiewawczo się uśmiechając łapie ją za dłoń i prowadzi do piwnicy...

Po przeciwnej stronie salonu. Monika budzi się z pijackiej drzemki i odkrywa, że upuściła otwartą flaszkę. Nie wszystko się wylało i pociąga jednego grzdyla. Nie dostrzegła dzieci. Dostrzegła natomiast, zza tyłu, jak jej mąż, Tiquill dokądś się zbiera.
- Kaj leziesz, pieronie stary?!

Radzik widząc, że każdy zajął się sobą i nie ma za bardzo z kim gadać, postanawia zrobić to samo i udał się do swego pokoju, by nieco się odstresować po tygodniowym orce w pracy.

Ich pies, Komar, krąży tu i tam, błąkając się po domu i za bardzo nie mając gdzie się podziać. Kuca sobie w słowiańskim przykucu.
- Ile bym dał za jeża... Zjadłbym coś! - powiedział do siebie.
Poczłapał do kuchni ze zwieszoną głową, do swej miski. Spojrzał.
- To nie jest jeż.

Tiquill rzeczywiście, jak zauważyła Monika, gdzieś się szykował. Torba podróżna, czysty t-shirt, psik dezodorantem, błysk łysej glacy. Spojrzenie w głąb mieszkania. Spojrzenie przez tylne drzwi na podwórko. Ocenił sytuację, w ruchach trochę jak Leon Zawodowiec. I bez słowa: do wyjściowych drzwi.

Tymczasem na podwórku. Dzieci Tiquillów już były rosłe. Huśtawka co nieco zetlała, swoje lata miała. Dwa stare susły to było dla niej za dużo. Puściło ogniwo łańcucha i huśtawka jednym bokiem zerwała się. Obaj rymsnęli na glebę, padając jeden na drugiego.
- Ałaaa, kurwa... Co za chuj, czemu spierdoliliśmy się z tej huśtawki?
- Zejdź ze mnie... - powiedział tonem raczej ostrzegawczym Sebek.
Dzienis zgramolił się na nogi.
- Dobrze, że pijanego i naćpanego pan Bóg strzeże... Chyba nawet obędzie się bez złamań - rzekł, obejrzawszy swój stan.
- Zaraz, co ja mam zamiast spodni? - dopytał po chwili. - Prześcieradło??
- Popuściłeś - zadrwił Sebek.

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Tiquill
Dzienis pozbierał się już całkiem. Znalazł w nieodległym garażu swoje stare wiszące tam od jakiejś ulewy spodnie. Otrzepał się, kichnął. Sebek tymczasem podszedł do rozwalonej huśtawki, podrapał po nieogolonej brodzie i spytał:
- Ty, a może naprawimy tą huśtawkę. By była ławką bujaną dla wszystkich. Jak w Hameryce mają. Na gankach albo podwórku?

Tymczasem Tiquill niepostrzeżenie zawrócił. Ujrzał Szatana przy drzwiach do piwnicy. Łóżko. Córka... A! Wnioski były proste jak budowa cepa.

W oka mgnieniu pojawił się za plecami Szatana.
- Chłopcze... - zaczął gardłowym szeptem.
Szatan odwrócił się do źródła głosu. Na wprost swych oczu miał twarz Tiquilla, która przybrała drapieżne, surowe rysy. Z bliska był jeszcze większy niż zazwyczaj. Nogi ugięły się pod jego zimnym spojrzeniem. A Tiquill przystąpił doń jeszcze bliżej. Miał jego twarz i całą jego resztę tuż pod sobą.

-Pierdolisz moją córkę?
Twarz Tiquilla zastygła w skałę wiszącą nad głową Szatana.

-Eeee, to wolny kraj... - wydał z siebie odważnie Szatan.

Tiquill złapał go swoją otwartą dłonią za głowę i przytulił do swej piersi. Świat znikł z oczu Szatana, nic nie widział. Usiłował się wyrwać z żelaznych kleszczy uścisku Tiquilla, ale to nic nie dało.

Tymczasem Tiquill stał nieruchomo, trzymając go w swym uścisku. Głowę wyprostował i patrzył gdzieś nieruchomo. Obaj zastygli w tej nietypowej pozycji. Zrobiła się cisza w mieszkaniu. Każdy, kto tam jeszcze był, obserwował biernie postęp sytuacji. Ta zaś... nie zmieniała się.

W końcu Tiquill ruszył przed siebie. Uścisku nie popuścił, tylko ciągnął bezwładne ciało Szatana, które szorowało stopami po podłodze. Tiq podszedł do zlewu w kuchni. Nie puszczając głowy lowelasa odkręcił kran. Sięgnął po szklankę. Odczekał, aż woda będzie zimna. Nalał. Odstawił szklankę. Zakręcił kran. Wziął szklankę. I ze wzrokiem wpatrzonym w nicość wypił zawartość szklanki. Wolnymi, głębokimi łykami.

Odstawił szklankę. Rozejrzał się po mieszkaniu. Zwolnił uścisk. Szatan upadł na podłogę.

Chłopak złapał się za głowę. Niezgrabnie podniósł się do pozycji w pół i plącząc nogami dowlókł do kanapy. Usiadł obok Mniszki.

- Co to, kurwa by... ło? - spytał.
- Tate pokazał ci, że cię akceptuje - wyjaśniła Mniszka, siedząc z podkulonymi nogami. Nie ukrywała satysfakcji i rozbawienia tą sytuacją.
- Moja głowa... - żalił się Szatan. - Gdybym nie złapał się jego ramienia i nie zawisł na nim, to by łeb ukręcił.
- Trzeba uważać - odparła krótko.
- Zaraz. T... to... To jest jego akceptacja? To co on robi, gdy... nie akceptuje?? Kurwa?
- Wyniósłby cię na śmietnik - wyjaśniła Mniszka.
- Co?? - Szatan przestał masować głowę i spojrzał na nią. - I ty mówisz to tak bez... beztrosko? Przecież to przemoc karalna. Paragrafem.
- Przynajmniej mam spokój od leszczy - wyjaśniła.

[center]----- xxxxx -----[/center]
Tiquill z chwilą puszczenia głowy Szatana - przestał się nim interesować. Zupełnie jak małpa, dla której upuszczona przez nią skórka od banana natychmiast przestaje dla niej istnieć. Stał jak stał.
- Tiquill, pieronie, mówiłam coś - zrzędziła Monika.
Tiq miał syndrom selektywnej uwagi i pewnych rzeczy po prostu nie widział i nie słyszał. W przypadku żony: była to cudowna cecha! Mężowie całego świata mogli mu jej tylko pozazdrościć.

Uwagę jego zwrócił natomiast ruch na tyłach domu, w ogrodzie. Ruszył do tylnych drzwi domu. Domu zbudowanego w kształt litery H, którego centralnym punktem był wielki salon i połączona z nim kuchnia. Pokoje i cała reszta znajdowały się po bokach. Wyszedł na tonący w zmierzchu ogród. Przy huśtawce, siadłszy na pieńkach, grzebali coś Seebeek z Dzienisem. Podszedł do nich.

- O, dobrze że jesteś - przywitał go Seebek. - Huśtawkę remontujemy.
- Mmm, fajnie. Przyda się moim wnukom - odparł na to Tiquill, znalazłszy jakiś grzecznościowy zwrot na te samodzielne poczynania swoich ziomali.
- I moim - uśmiechnął się Sebek, szczerząc zęby, z kombinerkami w rękach.
- I moim - dodał odruchowo Dzienis, pochylony ku ziemi i wpatrujący się tam z pełną uwagą w... w coś sobie tylko znanego. Za późno się zreflektował, że palnął słowa zagrażające jego zdrowiu i życiu. Poczuł jak coś unosi go do góry.

- O ty, kurwo, szmaciarzu jeden! Coś ty powiedział!? - wrzasnął mu do ucha Tiquill. Trzymał go za flanelową koszulę, ku górze. Dzienis usiłował plączącymi stopami oprzeć się pewnie na gruncie. - Jakie twoje, kurwa, wnuki?!
Dzienis nic nie odpowiadał. Wisiał i czekał. Oraz trzeźwiał.
- Wypierdalaj!!!
Tiquill pomaszerował z nim do domu. Przeszedł przez mieszkanie do drzwi frontowych. Jak z kotem, niesionym za kark, który nababrał gdzie nie trzeba. Na podwórze.
- Won, kurwa! - rzucił Tiq i wypchnął go przez furtkę, na ulicę. Kopniakiem nie poczęstował. Wszak to rodzina.

Szatan, widząc tą scenę, który wciąż nie mógł "wynegocjować" numerku z Mniszką, niechętnie zwlókł się z kanapy. Miał dość już tego wieczoru.

- Na mnie już czas. Idę do domu.
- Ciao - rzekła Mniszka, przekrzywiając ironicznie głowę. Baszta nie została zdobyta. Armia wymiękła.

[center]----- xxxxx -----[/center]
- Ej, Tiq. Tak rozmawialiśmy - zaczął Seebek, gdy Tiquill wrócił do niego do huśtawki. Siedział na pieńku, nogi wyciągnięte i jarał szluga.
- No? - Tiq dosiadł do niego na drugi pieniek. Przyjął poczęstunek papierosem od Sebeka. Zaciągnął się. - Co takiego?
- Nie myślałeś przeprowadzić się?
- Co? Wcale. Po co?
- Ale wiesz, ta chałupa ma już swoje lata. Wnuki, a dla mnie prawnuki, w końcu będą. Nie lepiej się rozejrzeć za czymś większym?
- Jeszcze większym? Ten wielki dom ci za mało? Coś ty ćpał? Bloku chcesz? Strych cały wolny jest, można dobudować pokoje dla wnuków. Niż latać chuj wi gdzie. Za bardzo się tu wżyliśmy.
- Ale wiesz. Te otoczenie. Zaczyna się tu robić przyciężkawo. Duszno - skarżył się teść. - W końcu może trzeba będzie stąd spierdalać. Nie lepiej uprzedzić wypadki?
- A nie lepiej uważać, nie narzucać się otoczeniu, usuwać problemy samodzielnie? - ripostował Tiquill. - Człowieku! Skończ ten temat. Odpada.
Tiq splunął w trawę. Zaniemówili. Tylko ogród rozmawiał dalej swoją setką dźwięków.

Zaciągnęli się dymem swoich papierosów. Tiq znów zaczął:

- Wiesz ile nam trzeba było czasu, żeby się tu zainstalować? Urządzić? Rozejrzyj się. To wszystko moja robota - Tiq zatoczył koło ręką z papierosem. Żar papierosa rozbłysł świetlikiem w nadchodzącym w szeleście świerszczy i rechocie żab mroku. Zaczynały ciąć komary.
- Przecież kupiłeś gotowy projekt u dewelopera. Tego... Jak mu tam było?
- Jarosław Przemo się nazywał. Ale on to zrobił wg mojego projektu. Bez jego podpisu nie uzyskałbym zgody na budowę. To jest moje - podkreślił z naciskiem Tiquill.

[center]----- xxxxx -----[/center]
Następnego dnia rano. Dzwonek do furtki obudził domowników. Radzik, który szykował się do pracy, obudził ojca.
- Policja! Wstawaj! - tarmosił go.
- Co?
- Policja, do chuja wacława! Wstawaj!
Tiquill uniósł głowę nad poduszkę. Spojrzał po ścianie. Nie patrząc na syna spytał:
- Na światłach?
- Nie.
Głowa Tiqa opadła na poduszkę.
- A to chuj tam. Niech spierdalają.
- Ja bym tego nie robił na twoim miejscu - rzekł Radzik, już wychodząc z pokoju.
- Z kuratorem? - spytał, nie odrywając głowy znad poduszki.
- Nie!
Tiquill westchnął głęboko i podniósł się. Potrząsając Moniką wybudził ją ze snu.
- Policja! Nie słyszysz?
- Eeeee - wydobyła z siebie Monika.
Dzwonek do furtki stawał się coraz bardziej natarczywy. Tiquill założył już spodnie i podkoszulek.
- Kurwa, zaraz furtkę rozwalą. Wstawaj, babo, policja po ciebie!
Wymierzył jej siarczystego klapsa w tyłek. Poderwała się.
- Co?!
- Szybko, trzeba wszystko schować. Bo jak wejdą do domu i zobaczą, co my tu mamy...
- O Jezu! - usiadła na brzegu łóżka Monika. Rozcierała pięściami oczy.

Zaczęła się gorączkowa krzątanina. Znajdź i schowaj. Wszelkie dragi, ziele, bimber... Radzik, Tiquill i... Nie, Monika nie. Siedziała przy stoliku, na kanapie. Otoczona mnóstwem towaru.

- Schowaj to, do cholery!
- Gdzie?
- Do pizdy, kurwa! - Tiquill rzucił zirytowany.
- Dobra - odparła Monika i zaczęła pakować wszystko w majtki.

W końcu wszystko było ogarnięte. Dzwonek ogłuszał. Poranne słońce oślepiało przez szare firanki.
- Już idę! Już idę! - Tiquill wybiegł z domu do stojących za furtką funkcjonariuszy.

[center]----- xxxxx -----[/center]
- No i co chcieli? - spytał Radzik, gdy Tiq wrócił do domu.
- Dzienis. Na wytrzeźwiałce. Spał pod naszą furtką. Zasyfił cały chodnik. Obrzygał, obesrał. Trzeba to wszystko uprzątnąć. Kurwa! Nawet z łapami na funkcjonariuszy. Dostał wpierdol i nie wyciągną wobec niego konsekwencji.
- O, to dobrze - powiedziała Monika.
Siedziała w koszuli nocnej, taka jaką ją Tiquill widział przed wyjściem do gliniarzy. Przekręcała głowę na boki i uśmiechała się dziwnie uprzejmie. Podszedł do niej. Ręce z wyprostowanymi palcami wyciągnęła i położyła wzdłuż kolan. Pochylił się i przyjrzał. Na podbrzuszu, spod koszuli sterczały jakieś twarde kontury. Rozpoznał pudełka po dragach. Uśmiechała się do niego bezmyślnie, mrugając naturalnie długimi rzęsami.

- O ja pierdolę, kobieto... - Tiq wykonał klasyczny gest facepalma, przedłużając go wzdłuż swej łysej głowy aż po potylicę.

[center]----- xxxxx -----[/center]
Minęła godzina. Dzieci już w szkole. Monika dochodziła do siebie, zapijając kaca klinem. Tiq ubrany w szare bermudy, sandały i czarny podkoszulek z ognistym pająkiem. Poranne słońce świeciło jaskrawo i zapowiadało gorący dzień. Czarne okulary chroniły oczy Tiqa przed jego blaskiem. Papieros w zębach dopełniał reszty. Pogwizdywał. Podniósł, napełniony wcześniej wodą, kosz na śmieci, wczoraj zarzygany. Zamieszał. Stwierdził, że zawartość odkleiła się od ścianek i dna kosza.
- Okej - powiedział do siebie i wyszedł z koszem na ulicę. Wylał zawartość na pobocze drogi.
Odkręcił głowicę szlaufa i ostry strumień wody skierował na ustrojowe resztki Dzienisa.

Chodnikiem zmierzał do domu jego sąsiad, podrzędny pracownik kuratorium. Minął go ze strachem. Tiq złośliwie nakierował wodę z rzygowinami tak, by podeszła pod wyglancowane pantofle urzędniczego chechła. Tamten podskoczył i pobiegł do swojej furtki. Pogroził pięścią Tiqowi i pośpiesznie wszedł na swoją posesję. Tiq roześmiał się, szczerząc w słońcu zęby. Ludzie się go bali. Zdążył do tego przywyknąć. Nauczył się też czerpać z tego drobne przyjemności. Zapowiadał się całkiem ładny dzień.


[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Szynkacz
Szynkacz na przerwie dostaje SMS-a od Szatana.

Przyszły Szwagier wysłał wiadomość:
Ja pierdolę, kurwa, jak wy tam żyć możecie? O mało się nie posrałem w gacie przez twojego ojca, wy tak macie na co dzień?!

Szynkacz już chciał odpisać, gdy nagle pewna ręka zabrała mu telefon.

- ILE TO JA RAZY MAM MÓWIĆ - ZERO TELEFONÓW NA TERENIE SZKOŁY! - wrzasnęła nauczycielka.
- Ale pani władza, to ważna sprawa była! Od członka rodziny! - awanturował się Szynkacz
- Tak?! - nauczycielka wpadła na świetny pomysł.
Stara jędza zaczęła czytać SMS-a.
- Ej no! To moje sprawy prywatne!!! - Szynkacz chciał wyrwać telefon, ale bezskutecznie.
- Telefon do odbioru w sekretariacie przez rodzica! I niech przyjdzie z tobą, porozmawiamy na ten temat! Nie dość że zdjęcia koleżanek ma w galerii, to jeszcze takie rzeczy! - wydarła się nauczycielka.
- Nie moja wina że taki szwagier! A poza tym, to chyba dobrze że wolę dziewczyny, co nie? - wkurwiał nauczycielkę smarkacz.
- BEZ DYSKUSJI!!!
Nauczycielka zaczęła odchodzić, marudząc pod nosem
- Cała ta rodzina patologiczna, matka chleje, ojciec bije zięcia, syn ma zdjęcia swoich półnagich koleżanek...

Szynkacz został sam na korytarzu. Na szczęście nikt tego nie widział

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Radzik
W tym samym czasie, Radzik orientuje się, że jego młodszy Brat przestaje mu nagle odpisywać bez słowa wyjaśnienia.

R: Chyba znowu mu zajebali telefon, i będzie trzeba mu go odebrać z sekretariatu. Dobra w sumie dzisiaj miałem wolne, mogę tam podskoczyć.

Radzik wychodzi z domu nie mówiąc nikomu o tym, w sumie zazwyczaj gówno kogokolwiek to interesuje i jedzie komunikacją miejską do szkoły Brata.
Pół godziny później zjawia się na miejscu, gdy ten akurat skończył zajęcia. Wywiązuje się między nimi krótka rozmowa:


R: Co tam młody? znowu po tym gdy rudy cię podpierdoliłem, babka zabrała ci telefon?
S: Nie, tym razem sama mnie przyłapała...
R: Spoko to czekaj pójdę do sekretariatu i odbiorę, zostań lepiej tutaj.
S: Oki..

Radzik zmierza w kierunku sekretariatu. Wchodzi do środka i zastaje tam jak zawsze swoją dobrą znajomą.
R: Cześć wiesz po co wpadłem... :D
Z: Cześć, pewnie że tak :D
R: Możesz mi go dać?
Z: Pewnie, że tak.
R: Dzięki! :)
Z: To jak widzimy się w niedziele?
R: Jak najbardziej, jeszcze się do Ciebie odezwę w tej sprawie.
Z: Dobra! :)

Radzik odbiera telefon, i wychodzi. Spotyka Szynkacza, który czeka zniecierpliwiony na swój telefon.

R: Trzymaj młody.
S: Dzięki!
R: Nie ma problemu. :)
R: To co w takim razie robimy, bo w sumie jest dość wcześnie?

Radzik czeka w spokoju, aż jego młodszy brat podejmie decyzję

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Komar
Tymczasem pies oddawał się swym rozkoszom duchowym jakim są palenie papierosa i gra w pasjansa.
Skupiony mamrocze do siebie co i gdzie ma postawić. W połowie partyjki przypala sobie trochę sierści na nosie i dość głośno przeklina

- Ah! Kurwa jego mać! Za każdym razem - odstawia szluga na popielniczkę i przygasza jeszcze tlącą się sierść.
Widzący to Szatan zatacza się w śmiechu

-I czego się śmiejesz?! Teraz będę miał nie równe owłosienie! Wiesz jak bardzo na to suki zwracają uwagę?
-Ja nie mam tego problemu, już swoją mam - Szatan uśmiecha się szyderczo
-Tak, tak. Whatever,busta. Ej, wiesz może gdzie podziewa się Dzienis?
-Tego to ja nie wiem, ale ostatnio go widziałem przy huśtawce.
-To znaczy kiedy?
-Dzień temu?
Piesł cicho wzdycha.
- No dobra, idź se już.
-Hmpf, skoro tak mówisz - Szatan odchodzi jeszcze trochę podśmiechujkując, a pies wraca do swojego zajęcia.

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Yossarian
Zabiwszy kaca klinem Monika postanawia zrobić coś przy domu. Zakłada swój domowy niebieski fartuszek w białe groszki i idzie do kuchni.
-Hm, co by tu dziś na obiad uwarzyć?
Monika drapie się po głowie i myśli intensywnie.
-A chuj, na dziś będą mieli magulon.
Gospodyni ściąga fartuch i udaje się na taras. Siada powoli na leżaku, mości się wygodnie, wyciąga nogi przed siebie i łapie za ćwiartkę wódki, którą przyniosła ze sobą w kieszonce.
-Też mi się coś należy od życia.
W tym samym czasie na taras wchodzi pies Komar.
-Co na obiad?
-Magulon.
-Magulon?
-Gówno z cebulo, co zrobisz to będzie! Ahaha!
Pies odchodzi kiwając głową z dezaprobatą. Monika na spokojnie załycza sobie z flaszki i myśli nad napisaniem jakiegoś wiersza.

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Dzienis
Dzienis obudził się skacowany w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Po krótkiej chwili zorientował się, że znowu jest na wytrzeźwiałce. Już trzydziesty raz w tym roku.
- I chuj, nie mam jak opłacić już tych nocowań w hotelu. Wiszę już Skarbowi Państwa 10.098 złotych - powiedział Dzienis sam do siebie.
- Tssooo kurwa? - obudził się pijaczek śpiący na pryczy obok.
- Yaytzo qrfa. Muszę iść do dziadka, tzn. do ojca po kasę. To ja spierdalam! - powiedział Dzienis. I rzeczywiście instynkt nie mylił go. Jakiś człowiek otworzył właśnie drzwi i kazał Dzienisowi opuścić Izbę Wytrzeźwień. Dzienis mimo kaca wyszedł z uśmiechem na ustach. Wiedział gdzie ma iść. Do ojca. Swego i Tiquilla...

W końcu po kilkunastu minutach doszedł do okazałej rezydencji z ogrodem, służbą, garażami i pierdolnikami. Zadzwonił domofonem. Po chwili usłyszał krótki trzask.
- Kto tam? - odezwał się starczy głos.
- Wiesz kto i wiesz po co - powiedział Dzienis. Drzwi otworzyły się, a Dzienis wszedł do środka ogromnego domu. Wszedł na pierwsze piętro i otworzył gabinet. Stanął na wprost ojca.

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Szynkacz
SZYNKACZ! - wydarł się Radzik na Szynkacza który się wyłączył.
- Yyyy, aha, no tak... wiesz co, chodźmy do domu - powiedział rozkojarzony młodzieniec
- Ja pierdolę, nad taką decyzją się minutę zastanawiać - dodał Radzik.

I nasi dwaj bracia udali się w podróż do Mordoru, tzn. do domu
W trakcie jednak gówniak się brata spytał
S: Radzik, dzień Madki jutro, pamiętasz?
R: O kurwa, faktycznie - uderzył się w czoło Radzik - masz jakiś hajs?
S: Mhmhm... z cztery złote się znajdzie...
R: ŻE CO KURWA?!
Radzik uderzył brata w czuprynę.
R: KURWA, miałeś 40zł ty deklu! Gdzie one kurwa są?!
S: Zainwestowa-
zanim Szynkacz zdołał skończyć, od razu dostał w japę.
R: GADAJ GDZIE SĄ BO CI ŁEB ROZWALĘ!
S: No PejSejfKardy kupiłem, nie denerwuj się tak bo Ci żyłka pęknie...
R: Pękła, ale twoim starym gumka.
S: Ty wiesz że jesteśmy braćmi?
R: Ano tak. Powiedz chociaż co kupiłeś za te PSC...
S: Assassin's Creeda 2 i Brotherhood z G2A.
R: Ale płaciłeś VAT?
S: Dzie tam, wziąłem se region U-Es-A i nie płacę, hehe.
R: Mam kurwa nadzieję że policja nas nie znajdzie na tym zadupiu...
R: Dobra, daj te 4zł, kupię jakieś alko dla niej, sam też coś znajdę... ale chwila...
Radzik się zamyślił.
R: Przecież ja Ci jeszcze dałem 5 zł, oddaj je, oddam Ci później.
S: No, znaczy jest to 5zł, ale nie całe.
R: Luzik, daj resztę.
S: To 4 zł co trzymasz, to ten, 1 zł to ta reszta.
R: Nie wytrzymam, nie wytrzymam, kurwa, no nie, no po prostu kurwa no nie...
Radzik zostawił Szynkacza samego, zaś sam wszedł do Żabki.

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Yossarian
Tymczasem Monika nadal siedziała na tarasie i skrupulatnie coś gryzmoliła w swoim notatniku. Po jej zawziętej minie można było wywnioskować, że prawdopodobnie pisze jakiś wiersz. Tak ją to pochłonęło, że nawet nie łykała przy tym wódki. Czyżby wstąpił w nią Mickiewicz, Norwid albo inny pedał?
-Nom, już prawie...
Skończyła. Postawiła ostatnią kropkę i przewertowała wiersz raz jeszcze. Zamruczała z zadowoleniem.
-Literacki Noblu, będziesz mój!
Poderwała się gwałtownie i ruszyła w stronę kuchni, gdzie zastała psa Komara, który był pochłonięty ustawianiem pasjansa.
-Piesku, zechcesz posłuchać mojego wiersza?
-A bardzo chętnie, lubię twoje pióro.
-No to ekhm...
Monika deklamuje poważnym głosem:
[center]"Najpierw był jeden, a potem dwóch
i założyli chorzowski Ruch
Było ich dwóch, a potem trzech
i założyli poznański Lech
Pięciu usnęło, a czterech śpiewa
to są kibice - kurwy z Widzewa
Zbierali złom, później widelce
i założyli Koronę Kielce
Było ich sześciu, później dwunastu
i założyli klub pederastów
Klub się rozwijał, klub się rozrastał
bo każdy żydek to pederasta
Śpiewają miasta, śpiewają wioski
Największą kurwą jest klub żydowski
A zaraz za nią jest Arka Gdynia
Nie dość że kurwa, to jeszcze świnia
I jest kolejorz, jebany Poznań
Dał dupy żydom, też kurwą został
I jest Polonia - czarne koszule
Nie dość że kurwy to jeszcze żule"
[/center]
Monika kończy i spogląda na Komara.
-Co sądzisz?
  • Autor: Komar
Komar cicho się śmieje.

- Jest świetny, nie robię sobie jaj! Najbardziej podobał mi się fragment "Pięciu usnęło, a czterech śpiewa, to są kibice - kurwy z Widzewa".
Popija piwo ze szklanki.
- Założę się, że jak go opublikujesz to zdobędziesz sławę wśród kiboli i innych fanów piłki nożnej. Jak dla Mnie jest on na równi z "Wisła to jest Potęga". Nawet lepszy! - chwali i macha długim ogonem.
  • Autor: Tiquill
- Wiesz ty, co lubię słyszeć, hehe - odparła zadowolona Monika. I z wiersza. I ze słów psa.
- Z perspektywy psa wszystko widać i słychać wyraźniej. Znam was lepiej niż wy sami - odparł Komar i szczeknął.
Monika pociągnęła porządnego grzdyla z flaszki. Westchnęła głośno.
- A wiesz, że jednak zrobię jakiś obiad? Mam ochotę na coś słodkiego... - Monika nachyliła się nad psem, potarmosiła go po łbie i podniosła się. - Będą: Naleśniki! - rzekła unosząc palec wskazujący w triumfalnym geście. I pomaszerowała dziarsko do domu.
- O ja, tego mi było trzeba... - Komar zwiesił głowę i podreptał markotny do domu za swą panią. To nie było jedzenie jego marzeń.

[center]----- xxxxx -----[/center]
Tłuszcz na patelni skwierczał głośno, hałas i zapach smażenia niósł się po domu. Ogień z palnika osmalał brzegi patelni. Fioletowe grochy na sukience. Fioletowa breja w słoiku. To będą naleśniki z powidłami z jagód. Obiad przepyszny. Monika kręcąc tłustawym zadem i pogwizdując zadowolona, zręcznie podrzuciła naleśnik do góry. Zrobił salto i opadł na patelnię drugą stroną. Komar leżał na podłodze z głową na łapach i patrzył na swą panią znudzonym wzrokiem. I jeszcze raz podrzuciła.
- Gotowy - rzekła i zsunęła go na talerz, gdzie leżał już stosik usmażonych naleśników. Zaczęła wylewać łyżką ciasto na następny. Buchnął ogień spod patelni, aż sięgając samego ciasta.
- Ki diabeł?
Monika nachyliła się i zerknęła na płomień pod patelnią. Za duży. Podkręciła kurek. Ale nie pomogło. Patelnia cała zadrżała jej w ręku. Wyprostowała się. Patrzy na naleśnik, patrzy...
- Co u chuja?

Brzegi naleśnika falowały, jak ciało meduzy. Coraz bardziej i bardziej unosząc się nad patelnią. Potrząsnęła nią. To pewno powietrze się nagromadziło i ciasto wydyma. Ale nie. Dalej! Naleśnik zachowywał się jak meduza. I to meduza, która nie miała pokojowych zamiarów. Dostrzegła nawet w cieście dwoje wpatrzonych w nią oczu. Oczu łowcy!
- Kurwa - rzekła głosem już nieco wystraszonym. Rozejrzała się wokół.
Talerz z gotowymi naleśnikami też nie był spokojny. Wszystkie naleśniki zaczęły falować i rozpełzać się po stole...

- O mamo...
Naleśnik na patelni wydął się, jakby szykował do skoku. Wyglądał jak Obcy z początkowej fazy. Monikę zaś... sparaliżowało.

Skoczył jej na twarz! Krzyknęła! Zamachnęła się wolną ręką. Chwyciła agresywne ciasto. Pomogła sobie drugą ręką, upuszczając patelnię na palniki kuchni. Tłuszcz się rozlał. Zapłonęło! Szarpie się, szarpie... Zerwała!

- Aż ty skurwysynu jeden ty!
Chwyciła za patelnię i zaczęła go tłuc. Tymczasem inne naleśniki też szykowały się do ataku. Ich tyły drgały jak u kota, który szykuje się do skoku na ptaka. I - skoczyły! Jeden.

Pac! - Monika machnęła patelnią i utrąciła jego wrogie zamiary. Drugi. Pac z bekhendu! Jak rasowy tenisista. Szkolne koło sportowe zostawiło w niej trwały ślad. Trzeci.
- A wy kurwy! Ja wam dam!
Czwarty. Pac! Piąty. Pac!
Ale szybko podrywały się z podłogi i z szafek i wracały do niej. I znów na jej twarz! Monika poczuła, że tej walki nie wygra.


[center]----- xxxxx -----[/center]
- Nie będziemy naprawiać tego łańcucha. Co ty chcesz, sczepiać ręcznie każe oczko? - pytał Tiquill Sebka. Zaglądał właśnie do samochodu Radzika zaparkowanego pod domem. Papieros w zębach sączył dym w jego oczy.
Seebeek, ojciec Moniki, przekraczający dawno pięćdziesiątkę etatowy kirus. Suchy, siwy i wiecznie nieogolony. Wyjął papierosa, oberwał zębami filtr, splunął nim w trawę. Stał przy samochodzie i biernie patrzył na poczynania Tiquilla. Zwilżył językiem brzeg papierosa, wygładził go w palcach. Stare nawyki były silniejsze. Przypalił od zapalniczki. Zaciągnął się głęboko. Zapytał:

- A co myślisz zrobić?
- Gdzie jest ten cholerny przedłużacz? Piwnica, garaż, nigdzie nie ma! - Tiquill myszkował we wnętrzu auta syna.
Wreszcie:

- Mam! - trzymał w ręku pożądany kabel. - Cholera... A - zreflektował się. - Pytasz, co zrobimy? To się pospawa, z rurek ćwierćcalowych, widzisz. Będzie taka mocna huśtawka że i dorośli się pobujają. Zobaczysz!
Skrzypnęła otwierana furtka.

- O, Dzienis, królu złoty, siemano - powitał go Tiq z szerokim uśmiechem i kpiną w głosie. Oraz dopalającym się petem między dużymi zębiskami.
Dzienis podszedł do nich. Stał całkiem odmieniony. Oprany, okąpany, ogolony, pachnący. I poważny.

- Co, spod prysznica wprost w objęcia Zofii Złotoustej? - zażartował Tiq.
Zofia była damą dworu na tutejszej wytrzeźwiałce. Nie odmawiała łaski potrzebującym.

- Nie - odparł krótko wciąż poważny Dzienis.
- O? To co?
- Byłem u ojca.
- Co?! - Tiq spojrzał na niego ze złością.
- Ojca.
- Nie znam nikogo takiego! Nie mów mi o nim! Nie chcę nic wiedzieć! Po co tam byłeś? Po co lazłeś, co? - padało zdanie za zdaniem z ust zirytowanego Tiqa. - Wiesz, jak mi z nim nie po drodze. Jak NAM wszystkim nie po drodze. Co!?
- Oj przestań.
- Jakie przestań! - Tiquill wyjął dopalony papieros, rzucił i rozdeptał. - Jakie przestań?! Siedzimy sobie tu spokojnie, bo nikt nie wie, kim jest nasz ojciec. Chcesz, żeby za nim przyszły tu do nas media?? Z tym, co ja tu robię, co się dzieje, to ty nie potrafisz... - ręka Tiqa drżała pod nosem brata. - Mamy przejebane. Prze-je-ba-ne! - przesylabował Tiq prosto w twarz Dzienisa.
- NALEŚNIKI!!! NALEŚNIKI!!! NALEŚNIKI!!!!

Wszyscy trzej odwrócili się do źródła krzyku. To krzyczała rozdzierająco, pełnym gardłem i z przerażeniem w oczach Monika. Biegła do nich z wyciągniętymi rękami. Jej obfite piersi podskakiwały chaotycznie od jej niezdarnego biegu, z przewagą skośnych ruchów. Mało nie wyskoczyły spod przykusej sukienki. Zgubiła klapki i biegła boso.
- NALEŚNIKI!!! NALEŚNIKI!!! - gardło mało jej nie pękło od krzyku.
Dopadła Tiquilla i rzuciła się na niego. Objęła go nogami. Cała drżała.

Słodkiego ciałka nigdy za wiele. Tak nagły kontakt z jej miękkościami sprawił przyjemność Tiquillowi. Uśmiechnął się jak stary kocur. Dzienis i Sebek odwrócili wzrok od tej gorącej scenki. Wystraszona i cała spocona Monika dyszała mu w twarz. Objął ją mocno przez pół ramieniem, odchylił głowę by móc powiedzieć:

- To miło, kochanie, że masz dla nas naleśniki. Ale czy to aż taki raban trzeba robić?
- Naleśniki! One mnie chciały u... du... - załkała.
Westchnęła głęboko.

- Udusić!
Pierwszy szok minął.

Weszli do domu. Monika kurczowo trzymała się ramienia Tiquilla, zasłaniała właściwie nim.

- To tam! - pokazała oskarżycielskim palcem na miejsce zdarzenia.
W kuchni ujrzeli porozlepiane na ścianach, porozrzucane na podłodze i meblach naleśniki. W całości i w kawałkach. Rozbity słoik z powidłami jagodowymi leżał pod ścianą, zostawiwszy fioletową plamę na tynku. Sama sukienka Moniki też zresztą dostała kilka nowych fioletowych ozdób. Patelnia leżała rozbita na szafce, jej urwana rączka tkwiła... w ścianie.
Komar, pies chudy faktycznie jak komar, stał na tylnych łapach i czekał z paszczą wpatrzony w sufit na wiszący tam naleśnik. Ten powoli odlepiał się, odlepiał, odlepiał... Urwał się i poleciał w dół. Pies podskoczył i chapsnął go jednym kłapnięciem pyska.


[center]----- xxxxx -----[/center]
Minął jakiś czas. Ogarnęli nieporządek jako tako. Monika tkwiła w wannie biorąc długą kąpiel. Inni - szukali alternatywy dla obecnej chwili.

Nagły telefon wszystko zmienił.

Tiquill zamknął swój pokój na klucz. Ruszył spakowany do wyjścia. Tym razem torba większa. I pośpiech. Wszyscy widzieli co to znaczy.


- A huśtawka? - zawołał Seebeek.
- Diaks podłączony do prądu. Tnij, gnij, co tam chcesz. Na pewno będzie dobrze. Nara!

I Tiquill wyszedł i zamknął za sobą drzwi domu.
  • Autor: Dienis, znaczna edycja: Tiquill
By po chwili zostać z powrotem wepchniętym do środka przez Dzienisa.
- Co ty odpierdalasz pijusie? - warknął Tiq - Miałem pilny telefon, muszę lecieć!
- Nic nie może być tak pilne, by nie mogło poczekać na później. Teraz musimy poważnie porozmawiać - odparł stanowczo Dzienis, po czym odsunął się na bok.

Za nim stał pewien starszy otyły dystyngowany pan. Był to Jarema Jaryło - ich ojciec.
- Co... jak.... dlaczego?! - nie mógł wykrztusić z siebie slowa Tiq - JAK MOGŁEŚ GO TU PRZYPROWADZIĆ!!!
Dzienis i Jarema milczeli wymownie. Tiquill wytrzeszczał oczy, a jego pięści zacisnęły się aż trzasnęły. Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę.
- Nie zaprosisz mnie do środka? - zapytał spokojnym tonem Janusz Jarema.

[center]----- xxxxx -----[/center]
  • Autor: Szynkacz
Radzik wychodzi z Żabki mocno zdenerwowany
- Ty kurwa idioto, na nic nie starczyło, nie wiem co damy Matce na jej jebany dzień...
Szynkacz widzi, że brat jest mega nabuzowany jak po weekendzie roboty i weekendów...
S: A może... Może damy jej coś co dostaliśmy od babci? Przecież babcia dała nam czekoladę czy coś, jak zwykle zresztą...
Radzikowi rozpromienia się twarz.
R: Chociaż tej jednej rzeczy nie spierdoliłeś! No, dzisiaj możesz spać spokojnie!
poklepuje brata po ramieniu, idą do domu.


Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
Obrazek
Awatar użytkownika
Tiquill
V.I.P.
V.I.P.
Posty: 14479
Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
Lokalizacja: z naprzeciwka
Postawił piwo: 1 raz
Otrzymał  piwo: 1 raz
Kontakt:

29 lip 2018, 15:57

  • I WRESZCIE NOWY POST! JEST CIĄG DALSZY! Oby nam się! ;)
Z Tiquilla nagle uszła złość. Pogarda do tego tłustego osobnika okazała się silniejsza niż nienawiść. Zobojętniał.
- A wchodź se - ustąpił przejścia.
- O, dziękuję - uśmiechnął się Jarema, rad z dobrej woli syna.
Lecz Tiq szybkim ruchem dopadł Dzienisa, chwycił pod pachę i wywlókł za róg domu, w drodze do garażu. Puścił go.

- Ja, kurwa, jadę. Ty, kurwa milczysz - Tiquill zamaszystym gestem wymachiwał przed nim dłonią, dwoma wyprostowanymi palcami celując w brata. Ruch ręki powtarzał się kilkakrotnie, w końcu zamarł. Celem palców stał się punkt między oczami Dzienisa.
Ten usunął się na bok sprzed działa jego dłoni.
- Okej - powiedział krótko i spieprzył do domu. Ten stan jego brata nie wróżył nic dobrego. Byle dalej od niego.

[center]----- xxxxx -----[/center]
Młodzież siedziała w salonie, z nogami na stoliku. Który do tego celu właśnie służył. Bo jedli gdzie indziej, na sprytnie zainstalowanym przez Tiquilla w prześwicie kuchni stole. Wszyscy wrócili ze szkoły, czy skądś tam inąd. Joint wędrował z ręki do ręki, z ust do ust.
- E, co to za grubas na tarasie, co? - spytał Szatan. Zaintrygował go widok człowieka, który kręcił się po domu i posesji razem z Dzienisem.
- Janusz. Janusz Kowalski - wyjaśnił oszczędnie Radzik, wywracając oczy ku sufitowi.
- Wygląda jak jakiś komornik, kurwa. Albo inny prokurator - orzekł z niepokojem Szatan. - Co jest, sprzedajcie dom? Co to za zgniłek, no?
- Nasz dziadek, pierdolcu - nie wytrzymał Szynkacz. Bujało nim mocno, zbyt za mocno.
- Co?
Szatan wyszczerzył zęby w ironicznym grymasie. Ale szybko się zreflektował, patrząc na miny całej trójki rodzeństwa.
- No dobra, ok, skąd mogłem wiedzieć. Sora.

- Idź do niego - zaproponował zaraz Radzik, wskazując dziadka brodą.
- Po co?
- Nie pytaj, idź.
- Chcecie mnie wychujać, co? Jakiś b8?- spytał podejrzliwie Szatan.
- Nie, spoko, idź. Idź - powiedział bez kpiny w głosie Radzik.
- Po prostu mu się pokaż. Stań przed nim i tyle - dodała Mniszka. - A zobaczysz co będzie. Luzik.

Szatan zaintrygowany tą namową zrobił tak. Stanął obok grubego staruszka, który gestykulując rozmawiał z Dzienisem. Długo nie czekał.
- O, młody człowieku! Dzień dobry, jak się czujesz? - facet sięgnął do kieszeni spodni, zaraz ją stamtąd wyjął i wyciągnął dłoń w powitalnym geście.
- Jarema Jaryło jestem - rzekł gruby gość.
Szatan odruchowo odwzajemnił gest. Poczuł jak tamten wsuwa w jego dłoń jakiś kartonik. Spojrzał na niego. To była wizytówka.

[center]"Jarema Jaryło - Movie Manager & Art Director Of New Vision State"
- widniało napisane.[/center]
- Masz fotogeniczną twarz. Zadzwoń na ten numer a czeka cię kariera - rzekł Jarema i poklepał chłopaka po ramieniu. Ciut przy mocno, jakby już testował jego formę fizyczną.
- Gut gut! - dodał i uniósł palec w górę. Zakręcił się na pięcie i - wrócił do rozmowy z Dzienisem.
Szatan stał jak osłupiały.

- Ki chuj, kurwa? - rzekł, gdy jakoś wrócił do trójki rodzeństwa. Zonk nie schodził z jego twarzy i oczu. Stał.
W końcu klapnął na kanapę.
- No?? Co to, kurwa, było? Co to??
- No to słuchaj - Mniszka przysunęła się do niego, położyła dłoń na jego kolanie i zaczęła wyjaśniać. - Nasz dziadek to bardzo bogaty człowiek, który dorobił się na sprzedaży paszy, trzody chlewnej, zboża i innego rolniczego chujostwa. Jednym słowem: rolny bonzo. Ostatnio poczuł ciąg do autopromocji i zrealizował samodzielnie promocyjny film swojego biznesu. Szmira totalna, ale kto staremu i bogatemu się sprzeciwi. No i chodzi jak gwiazda. Już mu nie pasuje Janusz polski, już zły jest szary Kowalski. Zmienił imię i nazwisko i teraz jest Jarema Jaryło.
- Co za debil sam się tak chce nazywać? - zachichotał Szatan, bo nie wierzył w to co słyszy. Ramiona mu drżały od śmiechu.
- I teraz szuka gwiazd do swojego nowego filmu - zaśmiał się Radzik. Splunął skrawkiem ziela.
- I że mnie teraz?
- Nie nastawiałbym się na rolę - powiedział Radzik i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - On zaczął kręcić pornole.
Cała trójka wybuchnęła gromkim, dotąd wstrzymywanym śmiechem. Na tą chwilę czekali.

- No i chuj! Może się namyślę i przyjmę rolę - Szatan nie dał się zbyć śmiechem i przeszedł do kontrataku.
- Dosyć, grupa - zawyrokował Radzik. - Koniec żartów.
Ucichli.
- Ale zaraz, coś mi nie pasuje - po chwili zaświtało Szatanowi w pamięci. - Znam to nazwisko. Jaryło, Jaryło... - myślał intensywnie.
Tamci czekali w milczeniu.
- O kurwa, wiem. To on stawia pomnik Chrystusa, największy w Polsce, tak?
- No - potwierdził Radzik i wstał.
- Ale siara - skwitował Szatan. - To macie sławnego dziadka.
- Pierdol się - odparł Szynkacz.


Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
Obrazek
Awatar użytkownika
Dzienis
V.I.P.
V.I.P.
Posty: 12106
Rejestracja: 03 lut 2012, 18:53
Lokalizacja: Pojezierze Litewskie
Postawił piwo: 14 razy
Otrzymał  piwo: 6 razy
Kontakt:

19 sie 2018, 20:16

Kiedy nowe części? :)


I regret nothing
Yossarian
Grabarz
Grabarz
Posty: 6423
Rejestracja: 06 sie 2008, 14:54
Postawił piwo: 6 razy
Otrzymał  piwo: 3 razy

01 sty 2021, 18:19

Nigdy xD Zamykam.


Zablokowany