Trochę filozoficznie będzie. Każdy musi wiedzieć, że wciąż obcuje ze śmiercią. Nie, nie dlatego, że wyczerpał już jakiś limit
ale dlatego, że znajduje się w sferze niekończonego cyklu życia i śmierci. Stale i dookoła coś umiera, coś się rodzi, coś zabija inne coś, aby same móc żyć. Jesteśmy wpisani w prawa przyrody, w prawa życia i śmierci, to nas nieustannie otacza i dotyczy. Mięso na obiad to było żywe zwierzę, ktoś musiał je zabić. Jadąc samochodem rozjeżdżasz leśne zwierzę, idąc drogą depczesz też jakieś życie. Zbrodniarza, który został skazany na śmierć, kat musi zabić; ba! widzowie też są niejako współwinni śmierci zbrodniarza - bo go nie ratują, tylko patrzą biernie! Oglądasz w tv relacje z wojny - przegryzając chipsami, potem inna relacja, a twoje pogryzanie chipsów trywializuje czyjąś tragedię. Twoja żona może umrzeć gdy urodzi, a urodzi kalekę - i osieroci troje innych waszych dzieci.
Czy dostrzegacie tutaj analogię? Wszędzie śmierć jest relatywizowana, odbierana tak, jak chcemy ją w swej własnej czasoprzestrzeni odbierać. Raz jest to zbrodnia, raz akt łaski, raz obowiązek, raz - mniejsze zło. Wyznaję, że nigdy nie zabiję żadnego człowieka, że stanę przed Bogiem z rękami nigdy nie zbroczonymi cudzą krwią. A przychodzi wojna i idę zabijać. A gdy w sali szpitalnej decyduje się los mojej rodziny, to muszę wybrać. Nowo narodzone dziecko, czy matka trojga innych dzieci. Co wtedy poświęcę? Tak, poświęcę. Kiedy aborcja jest wyrzeczeniem, efektem walki ze swoim sumieniem, bólem, który oszczędzi życie innych, to co robić? Śmierć jest wpisana w nasze życie i w życie wszystkiego co nas otacza.