
A serip to lubie takie które nie są przerysowane i nie domyśle sie co zaraz sie stanie. Nienawidzę takze komedii romantycznych
Moderatorzy: Moderatorzy, Admini
Hmm... Nie mam swojego ulubionegoMr Minio pisze:Co polecasz? W kinie HK dodają elementy komediowe w prawie każdym filmie.Silver Dragon pisze:>> 'Chapaj-łapaj' - czyt. komedie z krajów dalekiego wschodu
Gdybym żył w tamtych latach, to z pewnością by mi się spodobały.Mr Minio pisze: Filmy nieme to mistrzostwo świata. Szczególnie te z lat 20. - jednej z najlepszych dekad dla filmu.
Uściślę więc, bo nie jestem znawcą (po prostu lubię oglądać filmy).Mr Minio pisze:Arthouse jest pojęciem zbyt ogólnym, aby wziąć ten punkt na poważnie. To tak, jakbyś napisał, że nie lubisz większości mainstreamu, albo większości kina w ogóle. Bezsens.
Nawet nie chce mi się dyskutować. Lata dwudzieste to czas, w którym kino osiągnęło już swoje szczytowe możliwości. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że późniejsze wprowadzenie dźwięku (no, nadal w latach dwudziestych, ale mówmy o talkies jako takich w sensie stricte lat 30s), jedynie podcięło sztuce filmowej skrzydła, bo bez werbalnej mowy filmy nieme wypracowały sobie jedyną w swoim rodzaju sztukę opowiadania OBRAZAMI. Tak, właśnie to jest powiązane niejako z nadekspresyjną grą aktorską, która wywodzi się z kolei z teatru. Aktorzy zmuszeni byli tam do tego tak, aby nawet ludzie siedzący na ostatnich miejscach w teatrze mogli wyraźnie widzieć co się dzieje. Tak samo jest w kinie niemym, ale tutaj brak dźwięku o tym decyduje. Warto też wspomnieć, że lata 20. to czas szczytowych osiągnięć montażowych (SOWIECKI MONTAŻ) oraz masa filmów o niesamowitej humanistycznej i PONADCZASOWEJ wymowie.Dzienis pisze:IMO zestarzały się okrutnie, z wyjątkiem pojedynczych filmów.
To, że nie ma akcji w stricte tego słowa znaczeniu, nie oznacza, że nic się nie dzieje. Akurat przykłady filmowych behemotów, które podałeś pasują do opisu tyle, co Falconetti pasuje do kina dźwiękowego. Szatańskie Tango na przykład, czy też inne dzieła Tarra, mimo iż operujące daną stylistyką, opowiadają przy okazji dość koherentną historię, zawierając przy tym także masę symboliki i innych treści. Sam Diaz. Oglądając Melancholię byłem zaskoczony jak konwencjonalny pod względem historii jest to film. Konwencjonalny w sensie, że nie jest to drugi Michael Snow, który każe nam przez trzy godziny patrzeć oczami kamery wykonującej geometryczne sztuczki, bez jakiejkolwiek treści. Sama długość ujęć czy to u Tarra, Diaza, czy, powiedzmy, Tsaia, jest tylko FORMĄ. Las jest zaś najlepszym polskim filmem zaraz obok Salto. Tego drugiego nie widziałem. Dawno nie widziałem filmów z Jackie Chanem, ale z tego co pamiętam, to były co najwyżej poprawne. Daleko im na przykład do geniuszu Braci Shaw.Dzienis pisze:Miałem na myśli filmy, w których akcja rozwleka się na kilka godzin i przez ten czas guzik się w nich dzieje (filmy B. Tarra, L. Diaza). Albo jakieś twory jak "Las" czy "Z daleka widok jest piękny". Długie ujęcia, mało dialogów, wszystko rozwleczone na maksa. No sorry, nie kupuję tego. Szkoda mi czasu na oglądanie takich filmów.
Równie dobrze można powiedzieć, że muzyka skończyła się w XIX wieku, bo i tak klasyka jest ponadczasowa i nikt nigdy nie przebije Mozarta, Beethovena, Chopina, Wagnera, Bacha czy innego Haydna. Ewentualnie można to poszerzyć jeszcze o jazz i blues, a cała reszta muzyki od 60 lat powtarza te same schematy i nie ma sensu jej słuchać.Mr Minio pisze:Nawet nie chce mi się dyskutować. Lata dwudzieste to czas, w którym kino osiągnęło już swoje szczytowe możliwości. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że późniejsze wprowadzenie dźwięku (no, nadal w latach dwudziestych, ale mówmy o talkies jako takich w sensie stricte lat 30s), jedynie podcięło sztuce filmowej skrzydła, bo bez werbalnej mowy filmy nieme wypracowały sobie jedyną w swoim rodzaju sztukę opowiadania OBRAZAMI.
No skoro nie mieli możliwości mówić dialogów, to musieli to jakoś nadrabiać ekspresją mowy ciała, co w tym nadzwyczajnego?Mr Minio pisze:Aktorzy zmuszeni byli tam do tego tak, aby nawet ludzie siedzący na ostatnich miejscach w teatrze mogli wyraźnie widzieć co się dzieje. Tak samo jest w kinie niemym, ale tutaj brak dźwięku o tym decyduje.
Ja tych rzeczy po prostu nie dostrzegam. To są filmy dla fanatyków kina i albo je się pokocha, albo znienawidzi (bądź zwyczajnie oleje). 99% ludzi jest z tej drugiej grupy i ja też do niej należę. Co nie znaczy, że mają rację, bo tej nikt nie ma. Każdy ogląda co mu się podoba i jeżeli ci reżyserzy nadal tworzą takie filmy, to znaczy że istnieje jakaś nisza która je lubi i ogląda. Nisza szersza oczywiście od grona zakisłych krytykuff filmowych którzy się spuszczają nad każdym takim filmem.Mr Minio pisze:To, że nie ma akcji w stricte tego słowa znaczeniu, nie oznacza, że nic się nie dzieje. Akurat przykłady filmowych behemotów, które podałeś pasują do opisu tyle, co Falconetti pasuje do kina dźwiękowego. Szatańskie Tango na przykład, czy też inne dzieła Tarra, mimo iż operujące daną stylistyką, opowiadają przy okazji dość koherentną historię, zawierając przy tym także masę symboliki i innych treści. Sam Diaz. Oglądając Melancholię byłem zaskoczony jak konwencjonalny pod względem historii jest to film. Konwencjonalny w sensie, że nie jest to drugi Michael Snow, który każe nam przez trzy godziny patrzeć oczami kamery wykonującej geometryczne sztuczki, bez jakiejkolwiek treści. Sama długość ujęć czy to u Tarra, Diaza, czy, powiedzmy, Tsaia, jest tylko FORMĄ. Las jest zaś najlepszym polskim filmem zaraz obok Salto.
Obejrzałem może 10 minut i dałem se spokój.EvilYeah pisze:dla mnie Avengers ma to coś w sobie
No tu akurat się zgodzę. Jedynie Pijany Mistrz jest ponadprzeciętny, reszta raczej średnia.Mr Minio pisze:Dawno nie widziałem filmów z Jackie Chanem, ale z tego co pamiętam, to były co najwyżej poprawne.
Mnie tak Tom Hardy nawet bardziej się podobał od Mela. W ogóle świetny aktor z niego się zrobił.EvilYeah pisze: szkoda, że Mel Gibson się postarzał
Pisałeś, że filmy nieme się zestarzały. Napisałem, że w czasach kina niemego filmy osiągnęły już prawie wszystko to, co mamy teraz, więc w żaden sposób się nie mogły zestarzeć. Cała reszta muzyki ma sens, ale jakbyś napisał, że muzyka Bacha jest zestarzała - to byłoby kontrowersyjne.Dzienis pisze:Równie dobrze można powiedzieć, że muzyka skończyła się w XIX wieku, bo i tak klasyka jest ponadczasowa i nikt nigdy nie przebije Mozarta, Beethovena, Chopina, Wagnera, Bacha czy innego Haydna. Ewentualnie można to poszerzyć jeszcze o jazz i blues, a cała reszta muzyki od 60 lat powtarza te same schematy i nie ma sensu jej słuchać.![]()
To, że zapewne to miałeś na myśli, mówiąc, że te filmy się zestarzały. Zarówno pod względem tematycznym jak i technicznym większość filmów niemych nie ustępuje ich współczesnym odpowiednikom, czasem je nawet przewyższając, więc doszedłem do wniosku, że właśnie ta specyficzna gra aktorska jest dla ciebie reliktem przeszłości.Dzienis pisze:No skoro nie mieli możliwości mówić dialogów, to musieli to jakoś nadrabiać ekspresją mowy ciała, co w tym nadzwyczajnego?
Sorry, ja jestem fanatykiem kina i piszę z punktu widzenia fanatyka kina. I z tego punktu widzenia mam rację. Jasne, że inni nieznający się na kinie mają inne zdanie. Sorki, czasami zapominam, że przeciętny człowiek nie wie co to Metropolis.Dzienis pisze:To są filmy dla fanatyków kina i albo je się pokocha, albo znienawidzi (bądź zwyczajnie oleje). 99% ludzi jest z tej drugiej grupy i ja też do niej należę.
No spoko, ja tam tego czegoś nie znalazłem. Jako iż ciężko znaleźć na to "coś" nazwę, często nazywam to uczciwością.EvilYeah pisze:dla mnie Avengers ma to coś w sobie
Kolejna różnica między niedzielnym oglądaczem filmów, a prawdziwym kinomanem. Ja każdy film oglądam od początku do końca. Bez wyjątku. Jedynie to pozwala mi na wydanie sprawiedliwego osądu.Dzienis pisze:Obejrzałem może 10 minut i dałem se spokój.
Pijany Mistrz był nawet ok, ale widziałem go bardzo dawno temu, więc nie wiem jakbym zareagował teraz. Nie mam jednak po co oglądać, bo to w kinie Braci Shaw znajduję ukojenie jeśli o filmy kung fu/wuxia chodzi.Dzienis pisze:No tu akurat się zgodzę. Jedynie Pijany Mistrz jest ponadprzeciętny, reszta raczej średnia.
Jest spoko. W Bronsonie podobał mi się chyba najbardziej. Cały ten film to jedna wielka ZGRYWA Hardego właśnie.Dzienis pisze:Mnie tak Tom Hardy nawet bardziej się podobał od Mela. W ogóle świetny aktor z niego się zrobił.
Wiem o tym, dlatego absolutnie się ciebie nie czepiam. Przedstawiam tylko swój pogląd.Mr Minio pisze:Sorry, ja jestem fanatykiem kina i piszę z punktu widzenia fanatyka kina. I z tego punktu widzenia mam rację. Jasne, że inni nieznający się na kinie mają inne zdanie. Sorki, czasami zapominam, że przeciętny człowiek nie wie co to Metropolis.
Naprawdę każdy? Mnie szkoda byłoby czasu. Ale doceniam uczciwe podejście do tematu.Mr Minio pisze:Kolejna różnica między niedzielnym oglądaczem filmów, a prawdziwym kinomanem. Ja każdy film oglądam od początku do końca. Bez wyjątku. Jedynie to pozwala mi na wydanie sprawiedliwego osądu.
Bronson to świetny film, mnie też tam Hardy podobał się najbardziej. Choć tu się zgadzamy.Mr Minio pisze:Jest spoko. W Bronsonie podobał mi się chyba najbardziej. Cały ten film to jedna wielka ZGRYWA Hardego właśnie.
Ja tam już przywykłem i mnie to nie przeszkadza. Fajny ten styl swoją drogą.Mr Minio pisze: Haha, jakiś dziwny styl pisania obrałem. Tak jakby wszyscy nieinteresujący się kinem byli podludźmi. Wybaczcie, tak wyszło.
W 2012 było mi ciężko dokończyć 8 1/2 i La Stradę Felliniego. Od dawna planuję już zmierzyć się z nimi ponownie. Od tamtej pory mocno się rozwinąłem jako kinoman. Wcześniej miałem gatunki, których nie lubiłem. Teraz lubię wszystko (a raczej potrafię znaleźć film, który lubię w każdym gatunku). Zauważam też na własnym przykładzie, że czym więcej filmów oglądam, tym więcej ich lubię i tym bardziej eklektyczny mam gust. Może to truizmy, ale pozwala mi to zrozumieć osoby, które nie lubią niektórych filmów, gatunków czy nurtów.Dzienis pisze:Naprawdę każdy? Mnie szkoda byłoby czasu. Ale doceniam uczciwe podejście do tematu.