[ZABAWA] Forumowa Gra RPG
Moderatorzy: Moderatorzy, Admini
- Tiquill
- V.I.P.
- Posty: 14479
- Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
- Lokalizacja: z naprzeciwka
- Postawił piwo: 1 raz
- Otrzymał piwo: 1 raz
- Kontakt:
( Widzę, że zabawa stanęła w miejscu. Czy dlatego, że wszyscy czekają, co zrobi Mniszka na kanapie z Szatanem? A ona NIC? Mnie się ta zabawa spodobała. Ale zanim poczytacie dalej, przejdźcie tutaj, bo mam parę kwestii organizacyjnych: O TUTEJ TU.
...
No to skoro tu wróciliście, przeczytawszy tamto, to biorę się do roboty. I... moderuję: )
Wujo Dzienis jakoś się pozbierał. Przy pomocy seebeeka. Który podszedł do rozwalonej huśtawki, podrapał po nieogolonej brodzie i spytał:
- Ty, a może naprawimy tą huśtawkę. By była ławką bujaną dla wszystkich. Jak w Hameryce mają. Na gankach albo podwórku?
----- xxxxx -----
Tymczasem Tiquill niepostrzeżenie zawrócił. Ujrzał Szatana przy drzwiach do piwnicy. Łóżko. Córka... A! Wnioski były proste jak budowa bata.
W oka mgnieniu pojawił się za plecami Szatana.
- Chłopcze... - zaczął gardłowym szeptem.
Szatan odwrócił się do źródła głosu. Na wprost swych oczu miał twarz Tiquilla, która przybrała drapieżne, surowe rysy. Z bliska był jeszcze większy niż zazwyczaj. Nogi ugięły się pod jego zimnym spojrzeniem. A Tiquill przystąpił doń jeszcze bliżej. Miał jego twarz i całą jego resztę tuż pod sobą.
-Pierdolisz moją córkę?
Twarz Tiquilla zastygła w skałę wiszącą nad głową Szatana.
-Eeee, to wolny kraj... - wydał z siebie odważnie Szatan.
Tiquill złapał go swoją otwartą dłonią za głowę i przytulił do swej piersi. Świat znikł z oczu Szatana, nic nie widział. Usiłował się wyrwać z żelaznych kleszczy uścisku Tiquilla, ale to nic nie dało.
Tymczasem Tiquill stał nieruchomo, trzymając go w swym uścisku. Głowę wyprostował i patrzył gdzieś nieruchomo. Obaj zastygli w tej nietypowej pozycji. Zrobiła się cisza w mieszkaniu. Każdy, kto tam jeszcze był, obserwował biernie postęp sytuacji. Ta zaś... nie zmieniała się.
W końcu Tiquill ruszył przed siebie. Uścisku nie popuścił, tylko ciągnął bezwładne ciało Szatana, które szorowało stopami po podłodze. Tiq podszedł do zlewu w kuchni. Nie puszczając głowy lowelasa odkręcił kran. Sięgnął po szklankę. Odczekał, aż woda będzie zimna. Nalał. Odstawił szklankę. Zakręcił kran. Wziął szklankę. I ze wzrokiem wpatrzonym w nicość wypił zawartość szklanki. Wolnymi, głębokimi łykami.
Odstawił szklankę. Rozejrzał się po mieszkaniu. Zwolnił uścisk. Szatan upadł na podłogę. Złapał się za głowę. Niezgrabnie podniósł się do pozycji w pół i plącząc nogami dowlókł do kanapy. Usiadł obok Mniszki.
- Co to, kurwa by... ło? - spytał.
- Tate pokazał ci, że cię akceptuje - wyjaśniła Mniszka, siedząc z podkulonymi nogami. Nie ukrywała satysfakcji i rozbawienia tą sytuacją.
- Moja głowa... - żalił się Szatan. - Gdybym nie złapał się jego ramienia i nie zawisł na nim, to by łeb ukręcił.
- Trzeba uważać - odparła krótko.
- Zaraz. T... to... To jest jego akceptacja? To co on robi, gdy... nie akceptuje?? Kurwa?
- Wyniósłby cię na śmietnik - wyjaśniła Mniszka.
- Co?? - Szatan przestał masować głowę i spojrzał na nią. - I ty mówisz to tak bez... beztrosko? Przecież to przemoc karalna. Paragrafem.
- Przynajmniej mam spokój od leszczy - wyjaśniła.
...
No to skoro tu wróciliście, przeczytawszy tamto, to biorę się do roboty. I... moderuję: )
Wujo Dzienis jakoś się pozbierał. Przy pomocy seebeeka. Który podszedł do rozwalonej huśtawki, podrapał po nieogolonej brodzie i spytał:
- Ty, a może naprawimy tą huśtawkę. By była ławką bujaną dla wszystkich. Jak w Hameryce mają. Na gankach albo podwórku?
----- xxxxx -----
Tymczasem Tiquill niepostrzeżenie zawrócił. Ujrzał Szatana przy drzwiach do piwnicy. Łóżko. Córka... A! Wnioski były proste jak budowa bata.
W oka mgnieniu pojawił się za plecami Szatana.
- Chłopcze... - zaczął gardłowym szeptem.
Szatan odwrócił się do źródła głosu. Na wprost swych oczu miał twarz Tiquilla, która przybrała drapieżne, surowe rysy. Z bliska był jeszcze większy niż zazwyczaj. Nogi ugięły się pod jego zimnym spojrzeniem. A Tiquill przystąpił doń jeszcze bliżej. Miał jego twarz i całą jego resztę tuż pod sobą.
-Pierdolisz moją córkę?
Twarz Tiquilla zastygła w skałę wiszącą nad głową Szatana.
-Eeee, to wolny kraj... - wydał z siebie odważnie Szatan.
Tiquill złapał go swoją otwartą dłonią za głowę i przytulił do swej piersi. Świat znikł z oczu Szatana, nic nie widział. Usiłował się wyrwać z żelaznych kleszczy uścisku Tiquilla, ale to nic nie dało.
Tymczasem Tiquill stał nieruchomo, trzymając go w swym uścisku. Głowę wyprostował i patrzył gdzieś nieruchomo. Obaj zastygli w tej nietypowej pozycji. Zrobiła się cisza w mieszkaniu. Każdy, kto tam jeszcze był, obserwował biernie postęp sytuacji. Ta zaś... nie zmieniała się.
W końcu Tiquill ruszył przed siebie. Uścisku nie popuścił, tylko ciągnął bezwładne ciało Szatana, które szorowało stopami po podłodze. Tiq podszedł do zlewu w kuchni. Nie puszczając głowy lowelasa odkręcił kran. Sięgnął po szklankę. Odczekał, aż woda będzie zimna. Nalał. Odstawił szklankę. Zakręcił kran. Wziął szklankę. I ze wzrokiem wpatrzonym w nicość wypił zawartość szklanki. Wolnymi, głębokimi łykami.
Odstawił szklankę. Rozejrzał się po mieszkaniu. Zwolnił uścisk. Szatan upadł na podłogę. Złapał się za głowę. Niezgrabnie podniósł się do pozycji w pół i plącząc nogami dowlókł do kanapy. Usiadł obok Mniszki.
- Co to, kurwa by... ło? - spytał.
- Tate pokazał ci, że cię akceptuje - wyjaśniła Mniszka, siedząc z podkulonymi nogami. Nie ukrywała satysfakcji i rozbawienia tą sytuacją.
- Moja głowa... - żalił się Szatan. - Gdybym nie złapał się jego ramienia i nie zawisł na nim, to by łeb ukręcił.
- Trzeba uważać - odparła krótko.
- Zaraz. T... to... To jest jego akceptacja? To co on robi, gdy... nie akceptuje?? Kurwa?
- Wyniósłby cię na śmietnik - wyjaśniła Mniszka.
- Co?? - Szatan przestał masować głowę i spojrzał na nią. - I ty mówisz to tak bez... beztrosko? Przecież to przemoc karalna. Paragrafem.
- Przynajmniej mam spokój od leszczy - wyjaśniła.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Tiquill, łącznie zmieniany 1 raz.
Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
- Tiquill
- V.I.P.
- Posty: 14479
- Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
- Lokalizacja: z naprzeciwka
- Postawił piwo: 1 raz
- Otrzymał piwo: 1 raz
- Kontakt:
( Dobra, nie ma co się pierdzielić po krzakach. Czeba działać. Chcę kilka aspektów tego domu określić, a ciśnie... A że Dzienis (autor/szef RPG) nie oponuje przed większym wpływem innych na zabawę, więc... )
Tiquill z chwilą puszczenia głowy Szatana - przestał się nim interesować. Zupełnie jak małpa, dla której upuszczona przez nią skórka od banana natychmiast przestaje dla niej istnieć. Stał jak stał.
- Tiquill, pieronie, mówiłam coś - zrzędziła Monika.
Tiq miał syndrom selektywnej uwagi i pewnych rzeczy po prostu nie widział i nie słyszał. W przypadku żony: była to cudowna cecha! Mężowie całego świata mogli mu jej tylko pozazdrościć.
Uwagę jego zwrócił natomiast ruch na tyłach domu, w ogrodzie. Ruszył do tylnych drzwi domu. Domu zbudowanego w kształt litery H, którego centralnym punktem był wielki salon i połączona z nim kuchnia. Pokoje i cała reszta znajdowały się po bokach. Wyszedł na tonący w zmierzchu ogród. Przy huśtawce, siadłszy na pieńkach, grzebali coś Seebeek z Dzienisem. Podszedł do nich.
- O, dobrze że jesteś - przywitał go Seebek. - Huśtawkę remontujemy.
- Mmm, fajnie. Przyda się moim wnukom - odparł na to Tiquill, znalazłszy jakiś grzecznościowy zwrot na te samodzielne poczynania swoich ziomali.
- I moim - uśmiechnął się, szerząc zęby, Seebek, z kombinerkami w rękach.
- I moim - dodał odruchowo Dzienis, pochylony ku ziemi i wpatrujący się tam z pełną uwagą w... w coś sobie tylko znanego. Za późno się zreflektował, że palnął słowa zagrażające jego zdrowiu i życiu. Poczuł jak coś unosi go do góry.
- O ty, kurwo, szmaciarzu jeden! Coś ty powiedział!? - wrzasnął mu do ucha Tiquill. Trzymał go za flanelową koszulę, ku górze. Dzienis usiłował plączącymi stopami oprzeć się pewnie na gruncie. - Jakie twoje, kurwa, wnuki?!
Dzienis nic nie odpowiadał. Wisiał i czekał. Oraz trzeźwiał.
- Wypierdalaj!!!
Tiquill pomaszerował z nim do domu. Przeszedł przez mieszkanie do drzwi frontowych. Jak z kotem, niesionym za kark, który nababrał gdzie nie trzeba. Na podwórze.
- Won, kurwa! - rzucił Tiq i wypchnął go przez furtkę, na ulicę. Kopniakiem nie poczęstował. Wszak to rodzina.
Szatan, widząc tą scenę, który wciąż nie mógł "wynegocjować" numerku z Mniszką, niechętnie zwlókł się z kanapy. Miał dość już tego wieczoru.
- Na mnie już czas. Idę do domu.
- Ciao - rzekła Mniszka, przekrzywiając ironicznie głowę. Baszta nie została zdobyta. Armia wymiękła.
Tiquill z chwilą puszczenia głowy Szatana - przestał się nim interesować. Zupełnie jak małpa, dla której upuszczona przez nią skórka od banana natychmiast przestaje dla niej istnieć. Stał jak stał.
- Tiquill, pieronie, mówiłam coś - zrzędziła Monika.
Tiq miał syndrom selektywnej uwagi i pewnych rzeczy po prostu nie widział i nie słyszał. W przypadku żony: była to cudowna cecha! Mężowie całego świata mogli mu jej tylko pozazdrościć.
Uwagę jego zwrócił natomiast ruch na tyłach domu, w ogrodzie. Ruszył do tylnych drzwi domu. Domu zbudowanego w kształt litery H, którego centralnym punktem był wielki salon i połączona z nim kuchnia. Pokoje i cała reszta znajdowały się po bokach. Wyszedł na tonący w zmierzchu ogród. Przy huśtawce, siadłszy na pieńkach, grzebali coś Seebeek z Dzienisem. Podszedł do nich.
- O, dobrze że jesteś - przywitał go Seebek. - Huśtawkę remontujemy.
- Mmm, fajnie. Przyda się moim wnukom - odparł na to Tiquill, znalazłszy jakiś grzecznościowy zwrot na te samodzielne poczynania swoich ziomali.
- I moim - uśmiechnął się, szerząc zęby, Seebek, z kombinerkami w rękach.
- I moim - dodał odruchowo Dzienis, pochylony ku ziemi i wpatrujący się tam z pełną uwagą w... w coś sobie tylko znanego. Za późno się zreflektował, że palnął słowa zagrażające jego zdrowiu i życiu. Poczuł jak coś unosi go do góry.
- O ty, kurwo, szmaciarzu jeden! Coś ty powiedział!? - wrzasnął mu do ucha Tiquill. Trzymał go za flanelową koszulę, ku górze. Dzienis usiłował plączącymi stopami oprzeć się pewnie na gruncie. - Jakie twoje, kurwa, wnuki?!
Dzienis nic nie odpowiadał. Wisiał i czekał. Oraz trzeźwiał.
- Wypierdalaj!!!
Tiquill pomaszerował z nim do domu. Przeszedł przez mieszkanie do drzwi frontowych. Jak z kotem, niesionym za kark, który nababrał gdzie nie trzeba. Na podwórze.
- Won, kurwa! - rzucił Tiq i wypchnął go przez furtkę, na ulicę. Kopniakiem nie poczęstował. Wszak to rodzina.
Szatan, widząc tą scenę, który wciąż nie mógł "wynegocjować" numerku z Mniszką, niechętnie zwlókł się z kanapy. Miał dość już tego wieczoru.
- Na mnie już czas. Idę do domu.
- Ciao - rzekła Mniszka, przekrzywiając ironicznie głowę. Baszta nie została zdobyta. Armia wymiękła.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Tiquill, łącznie zmieniany 4 razy.
Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
- Tiquill
- V.I.P.
- Posty: 14479
- Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
- Lokalizacja: z naprzeciwka
- Postawił piwo: 1 raz
- Otrzymał piwo: 1 raz
- Kontakt:
( I dalej! Ostatnia cześć mojej wizji. Lecim! )
- Ej, Tiq. Tak rozmawialiśmy - zaczął Seebek, gdy Tiquill wrócił do niego do huśtawki. Siedział na pieńku, nogi wyciągnięte i jarał szluga.
- No? - Tiq dosiadł do niego na drugi pieniek. Przyjął poczęstunek papierosem od Seebeeka. Zaciągnął się. - Co takiego?
- Nie myślałeś przeprowadzić się?
- Co? Wcale. Po co?
- Ale wiesz, ta chałupa ma już swoje lata. Wnuki, a dla mnie prawnuki, w końcu będą. Nie lepiej się rozejrzeć za czymś większym?
- A nie lepiej dobudować pokoje dla wnuków? Niż latać chuj wi gdzie. Za bardzo się tu wżyliśmy.
Zaciągnęli się dymem swoich papierosów. Tiq znów zaczął:
- Wiesz ile nam trzeba było czasu, żeby się tu zainstalować? Urządzić? Rozejrzyj się. To wszystko moja robota - Tiq zatoczył koło ręką z papierosem. Żar papierosa rozbłysł świetlikiem w nadchodzącym w szeleście świerszczy i rechocie żab mroku. Zaczynały ciąć komary.
- Przecież kupiłeś gotowy projekt u dewelopera. Tego... Jak mu tam było?
- Jarosław Przemo się nazywał. Ale on to zrobił wg mojego projektu. Bez jego podpisu nie uzyskałbym zgody na budowę. To jest moje - podkreślił Tiquill.
(I to tyle moich zabiegów o kształt opowieści. Następne wstawki w dowolnym momencie. Wykazujcie się teraz wy. )
- Ej, Tiq. Tak rozmawialiśmy - zaczął Seebek, gdy Tiquill wrócił do niego do huśtawki. Siedział na pieńku, nogi wyciągnięte i jarał szluga.
- No? - Tiq dosiadł do niego na drugi pieniek. Przyjął poczęstunek papierosem od Seebeeka. Zaciągnął się. - Co takiego?
- Nie myślałeś przeprowadzić się?
- Co? Wcale. Po co?
- Ale wiesz, ta chałupa ma już swoje lata. Wnuki, a dla mnie prawnuki, w końcu będą. Nie lepiej się rozejrzeć za czymś większym?
- A nie lepiej dobudować pokoje dla wnuków? Niż latać chuj wi gdzie. Za bardzo się tu wżyliśmy.
Zaciągnęli się dymem swoich papierosów. Tiq znów zaczął:
- Wiesz ile nam trzeba było czasu, żeby się tu zainstalować? Urządzić? Rozejrzyj się. To wszystko moja robota - Tiq zatoczył koło ręką z papierosem. Żar papierosa rozbłysł świetlikiem w nadchodzącym w szeleście świerszczy i rechocie żab mroku. Zaczynały ciąć komary.
- Przecież kupiłeś gotowy projekt u dewelopera. Tego... Jak mu tam było?
- Jarosław Przemo się nazywał. Ale on to zrobił wg mojego projektu. Bez jego podpisu nie uzyskałbym zgody na budowę. To jest moje - podkreślił Tiquill.
(I to tyle moich zabiegów o kształt opowieści. Następne wstawki w dowolnym momencie. Wykazujcie się teraz wy. )
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Tiquill, łącznie zmieniany 2 razy.
Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
- Tiquill
- V.I.P.
- Posty: 14479
- Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
- Lokalizacja: z naprzeciwka
- Postawił piwo: 1 raz
- Otrzymał piwo: 1 raz
- Kontakt:
( Za dużo w głowie, bym czekał. Dalej. )
Następnego dnia rano. Dzwonek do furtki obudził domowników. Radzik, który szykował się do pracy, obudził ojca.
- Policja! Wstawaj! - tarmosił go.
- Co?
- Policja, do chuja wacława! Wstawaj!
Tiquill uniósł głowę nad poduszkę. Spojrzał po ścianie. Nie patrząc na syna spytał:
- Na światłach?
- Nie.
Głowa Tiqa opadła na poduszkę.
- A to chuj tam. Niech spierdalają.
- Ja bym tego nie robił na twoim miejscu - rzekł Radzik, już wychodząc z pokoju.
- Z kuratorem? - spytał, nie odrywając głowy znad poduszki.
- Nie!
Tiquill westchnął głęboko i podniósł się. Potrząsając Moniką wybudził ją ze snu.
- Policja! Nie słyszysz?
- Eeeee - wydobyła z siebie Monika.
Dzwonek do furtki stawał się coraz bardziej natarczywy. Tiquill założył już spodnie i podkoszulek.
- Kurwa, zaraz furtkę rozwalą. Wstawaj, babo, policja po ciebie!
Wymierzył jej siarczystego klapsa w tyłek. Poderwała się.
- Co?!
- Szybko, trzeba wszystko schować. Bo jak wejdą do domu i zobaczą, co my tu mamy...
- O Jezu! - usiadła na brzegu łóżka Monika.
Zaczęła się gorączkowa krzątanina. Znajdź i schowaj. Wszelkie dragi, ziele, bimber... Radzik, Tiquill i... Nie, Monika nie. Siedziała przy stoliku, na kanapie. Otoczona mnóstwem towaru.
- Schowaj to, do cholery!
- Gdzie?
- Do pizdy, kurwa! - Tiquill rzucił zirytowany.
- Dobra - odparła Monika i zaczęła pakować wszystko w majtki.
W końcu wszystko było ogarnięte. Dzwonek ogłuszał. Poranne słońce oślepiało przez szare firanki.
- Już idę! Już idę! - Tiquill wybiegł z domu do stojących za furtką funkcjonariuszy.
Następnego dnia rano. Dzwonek do furtki obudził domowników. Radzik, który szykował się do pracy, obudził ojca.
- Policja! Wstawaj! - tarmosił go.
- Co?
- Policja, do chuja wacława! Wstawaj!
Tiquill uniósł głowę nad poduszkę. Spojrzał po ścianie. Nie patrząc na syna spytał:
- Na światłach?
- Nie.
Głowa Tiqa opadła na poduszkę.
- A to chuj tam. Niech spierdalają.
- Ja bym tego nie robił na twoim miejscu - rzekł Radzik, już wychodząc z pokoju.
- Z kuratorem? - spytał, nie odrywając głowy znad poduszki.
- Nie!
Tiquill westchnął głęboko i podniósł się. Potrząsając Moniką wybudził ją ze snu.
- Policja! Nie słyszysz?
- Eeeee - wydobyła z siebie Monika.
Dzwonek do furtki stawał się coraz bardziej natarczywy. Tiquill założył już spodnie i podkoszulek.
- Kurwa, zaraz furtkę rozwalą. Wstawaj, babo, policja po ciebie!
Wymierzył jej siarczystego klapsa w tyłek. Poderwała się.
- Co?!
- Szybko, trzeba wszystko schować. Bo jak wejdą do domu i zobaczą, co my tu mamy...
- O Jezu! - usiadła na brzegu łóżka Monika.
Zaczęła się gorączkowa krzątanina. Znajdź i schowaj. Wszelkie dragi, ziele, bimber... Radzik, Tiquill i... Nie, Monika nie. Siedziała przy stoliku, na kanapie. Otoczona mnóstwem towaru.
- Schowaj to, do cholery!
- Gdzie?
- Do pizdy, kurwa! - Tiquill rzucił zirytowany.
- Dobra - odparła Monika i zaczęła pakować wszystko w majtki.
W końcu wszystko było ogarnięte. Dzwonek ogłuszał. Poranne słońce oślepiało przez szare firanki.
- Już idę! Już idę! - Tiquill wybiegł z domu do stojących za furtką funkcjonariuszy.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Tiquill, łącznie zmieniany 1 raz.
Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
- Tiquill
- V.I.P.
- Posty: 14479
- Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
- Lokalizacja: z naprzeciwka
- Postawił piwo: 1 raz
- Otrzymał piwo: 1 raz
- Kontakt:
- No i co chcieli? - spytał Radzik, już gotowy wyjść z domu.
- Dzienis. Na wytrzeźwiałce. Spał pod naszą furtką. Zasyfił cały chodnik. Obrzygał, obesrał. Trzeba to wszystko uprzątnąć. Nawet z łapami na funkcjonariuszy. Dostał wpierdol i nie wyciągną wobec niego konsekwencji.
- O, to dobrze - powiedziała Monika.
Siedziała w koszuli nocnej, taka jaką ją widział przed wyjściem do gliniarzy. Przekręcała głowę na boki i uśmiechała się dziwnie uprzejmie. Podszedł do niej. Ręce z wyprostowanymi palcami wyciągnęła i położyła wzdłuż kolan. Pochylił się i przyjrzał. Na podbrzuszu, spod koszulki sterczały jakieś twarde kontury. Rozpoznał pudełka po dragach. Uśmiechała się do niego bezmyślnie, mrugając naturalnie długimi rzęsami.
O ja pierdolę, kobieto... - Tiq wykonał klasyczne gest facepalma, przedłużając go wzdłuż swej łysej głowy aż po potylicę.
[center]-----xxxxx------[/center]
Minęła godzina. Dzieci już w szkole. Monika dochodziła do siebie, zapijając kaca klinem. Tiq ubrany w szare bermudy, sandały i czarny podkoszulek z ognistym pająkiem. Poranne słońce świeciło jaskrawo i zapowiadało gorący sierpniowy dzień. Czarne okulary chroniły oczy Tiqa przed jego blaskiem. Papieros w zębach dopełniał reszty. Pogwizdywał. Podniósł, napełniony wcześniej wodą kosz na śmieci, wczoraj zarzygany. Zamieszał. Stwierdził, że zawartość odkleiła się od ścianek i dna kosza.
Okej - powiedział do siebie i wyszedł z koszem na ulicę. Wylał zawartość na pobocze drogi.
Odkręcił głowicę szlaufa i ostry strumień wody skierował na ustrojowe resztki Dzienisa.
Chodnikiem zmierzał do domu jego sąsiad, podrzędny pracownik kuratorium. Minął go ze strachem. Tiq złośliwie nakierował wodę z rzygowinami tak, by podeszła pod wyglancowane pantofle urzędniczego chechła. Tamten podskoczył i pobiegł do swojej furtki. Pogroził pięścią Tiqowi i pośpiesznie wszedł na swoją posesję. Tiq roześmiał się, szczerząc w słońcu zęby. Ludzie się go bali. Zdążył do tego przywyknąć. Nauczył się też czerpać z tego drobne przyjemności. Zapowiadał się całkiem ładny dzień.
- Dzienis. Na wytrzeźwiałce. Spał pod naszą furtką. Zasyfił cały chodnik. Obrzygał, obesrał. Trzeba to wszystko uprzątnąć. Nawet z łapami na funkcjonariuszy. Dostał wpierdol i nie wyciągną wobec niego konsekwencji.
- O, to dobrze - powiedziała Monika.
Siedziała w koszuli nocnej, taka jaką ją widział przed wyjściem do gliniarzy. Przekręcała głowę na boki i uśmiechała się dziwnie uprzejmie. Podszedł do niej. Ręce z wyprostowanymi palcami wyciągnęła i położyła wzdłuż kolan. Pochylił się i przyjrzał. Na podbrzuszu, spod koszulki sterczały jakieś twarde kontury. Rozpoznał pudełka po dragach. Uśmiechała się do niego bezmyślnie, mrugając naturalnie długimi rzęsami.
O ja pierdolę, kobieto... - Tiq wykonał klasyczne gest facepalma, przedłużając go wzdłuż swej łysej głowy aż po potylicę.
[center]-----xxxxx------[/center]
Minęła godzina. Dzieci już w szkole. Monika dochodziła do siebie, zapijając kaca klinem. Tiq ubrany w szare bermudy, sandały i czarny podkoszulek z ognistym pająkiem. Poranne słońce świeciło jaskrawo i zapowiadało gorący sierpniowy dzień. Czarne okulary chroniły oczy Tiqa przed jego blaskiem. Papieros w zębach dopełniał reszty. Pogwizdywał. Podniósł, napełniony wcześniej wodą kosz na śmieci, wczoraj zarzygany. Zamieszał. Stwierdził, że zawartość odkleiła się od ścianek i dna kosza.
Okej - powiedział do siebie i wyszedł z koszem na ulicę. Wylał zawartość na pobocze drogi.
Odkręcił głowicę szlaufa i ostry strumień wody skierował na ustrojowe resztki Dzienisa.
Chodnikiem zmierzał do domu jego sąsiad, podrzędny pracownik kuratorium. Minął go ze strachem. Tiq złośliwie nakierował wodę z rzygowinami tak, by podeszła pod wyglancowane pantofle urzędniczego chechła. Tamten podskoczył i pobiegł do swojej furtki. Pogroził pięścią Tiqowi i pośpiesznie wszedł na swoją posesję. Tiq roześmiał się, szczerząc w słońcu zęby. Ludzie się go bali. Zdążył do tego przywyknąć. Nauczył się też czerpać z tego drobne przyjemności. Zapowiadał się całkiem ładny dzień.
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 01:00 przez Tiquill, łącznie zmieniany 2 razy.
Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
- Radzik
- Administrator
- Posty: 2111
- Rejestracja: 13 gru 2008, 18:46
- Lokalizacja: Warszawa
- Postawił piwo: 7 razy
- Otrzymał piwo: 5 razy
(Czytałeś moją prośbę o nie pisanie ścian tekstu? Proszę Cię jeszcze raz powstrzymaj się przed dalszym pisaniem, bo zcoraz to kolejnym postem jeszcze ciężej jest to przeczytać i tym bardziej coś odpisać)
Niepoważny admin
- Tiquill
- V.I.P.
- Posty: 14479
- Rejestracja: 25 sty 2007, 02:00
- Lokalizacja: z naprzeciwka
- Postawił piwo: 1 raz
- Otrzymał piwo: 1 raz
- Kontakt:
(Jeśli nie zauważyłeś: Zamknąłem poruszone przeze mnie wątki. Zacząłem nowy dzień. Jest na czysto. Inwencja otwarta. Dla każdego.)
Zawsze jest ryzyko, że wyczerpałeś już limit dobrych dni i czeka cię już tylko samo zło...
Szynkacz na przerwie dostaje SMS-a od Szatana
Przyszły Szwagier wysłał wiadomość:
Ja pierdolę, kurwa, jak wy tam żyć możecie? O mało się nie posrałem w gacie przez twojego ojca, wy tak macie na co dzień?!
Szynkacz już chciał odpisać, gdy nagle pewna ręka zabrała mu telefon
- ILE TO JA RAZY MAM MÓWIĆ - ZERO TELEFONÓW NA TERENIE SZKOŁY! - wrzasnęła nauczycielka
- Ale pani władza, to ważna sprawa była! Od członka rodziny! - awanturował się Szynkacz
- Tak?! - nauczycielka wpadła na świetny pomysł
stara jędza zaczęła czytać SMS-a
- Ej no! To moje sprawy prywatne!!! - Szynkacz chciał wyrwać telefon, ale bezskutecznie
- Telefon do odbioru w sekretariacie przez rodzica! I niech przyjdzie z Tobą, porozmawiamy na ten temat! Nie dość że zdjęcia koleżanek ma w galerii, to jeszcze takie rzeczy! - wydarła się nauczycielka
- Nie moja wina że taki szwagier! A poza tym, to chyba dobrze że wolę dziewczyny, co nie? - wkurwiał nauczycielkę smarkacz
- BEZ DYSKUSJI!!!
nauczycielka zaczęła odchodzić, marudząc pod nosem
- Cała ta rodzina patologiczna, matka chleje, ojciec bije zięcia, syn ma zdjęcia swoich półnagich koleżanek...
Szynkacz został sam na korytarzu. Na szczęście nikt tego nie widział
Przyszły Szwagier wysłał wiadomość:
Ja pierdolę, kurwa, jak wy tam żyć możecie? O mało się nie posrałem w gacie przez twojego ojca, wy tak macie na co dzień?!
Szynkacz już chciał odpisać, gdy nagle pewna ręka zabrała mu telefon
- ILE TO JA RAZY MAM MÓWIĆ - ZERO TELEFONÓW NA TERENIE SZKOŁY! - wrzasnęła nauczycielka
- Ale pani władza, to ważna sprawa była! Od członka rodziny! - awanturował się Szynkacz
- Tak?! - nauczycielka wpadła na świetny pomysł
stara jędza zaczęła czytać SMS-a
- Ej no! To moje sprawy prywatne!!! - Szynkacz chciał wyrwać telefon, ale bezskutecznie
- Telefon do odbioru w sekretariacie przez rodzica! I niech przyjdzie z Tobą, porozmawiamy na ten temat! Nie dość że zdjęcia koleżanek ma w galerii, to jeszcze takie rzeczy! - wydarła się nauczycielka
- Nie moja wina że taki szwagier! A poza tym, to chyba dobrze że wolę dziewczyny, co nie? - wkurwiał nauczycielkę smarkacz
- BEZ DYSKUSJI!!!
nauczycielka zaczęła odchodzić, marudząc pod nosem
- Cała ta rodzina patologiczna, matka chleje, ojciec bije zięcia, syn ma zdjęcia swoich półnagich koleżanek...
Szynkacz został sam na korytarzu. Na szczęście nikt tego nie widział
- Radzik
- Administrator
- Posty: 2111
- Rejestracja: 13 gru 2008, 18:46
- Lokalizacja: Warszawa
- Postawił piwo: 7 razy
- Otrzymał piwo: 5 razy
W tym samym czasie, Radzik orientuje się, że jego młodszy Brat przestaje mu nagle odpisywać bez słowa wyjaśnienia.
R: Chyba znowu mu zajebali telefon, i będzie trzeba mu go odebrać z sekretariatu. Dobra w sumie dzisiaj miałem wolne, mogę tam podskoczyć.
Radzik wychodzi z domu nie mówiąc nikomu o tym, w sumie zazwyczaj gówno kogokolwiek to interesuje i jedzie komunikacją miejską do szkoły Brata.
Pół godziny później zjawia się na miejscu, gdy ten akurat skończył zajęcia. Wywiązuje się między nimi krótka rozmowa:
R: Co tam młody? znowu po tym gdy rudy cię podpierdoliłem, babka zabrała ci telefon?
S: Nie, tym razem sama mnie przyłapała...
R: Spoko to czekaj pójdę do sekretariatu i odbiorę, zostań lepiej tutaj.
S: Oki
Radzik zmierza w kierunku sekretariatu. Wchodzi do środka i zastaje tam jak zawsze swoją dobrą znajomą.
R: Cześć wiesz po co wpadłem...
Z: Cześć, pewnie że tak
R: Możesz mi go dać?
Z: Pewnie, że tak
R: Dzięki
Z: To jak widzimy się w niedziele?
R: Jak najbardziej, jeszcze się do Ciebie odezwę w tej sprawie
Z: Dobra
Radzik odbiera telefon, i wychodzi. Spotyka Szynkacza, który czeka zniecierpliwiony na swój telefon.
R: Trzymaj młody
S: Dzieki!
R: Nie ma problemu
R: To co w takim razie robimy, bo w sumie jest dość wcześnie?
Radzik czeka w spokoju, aż jego młodszy brat podejmie decyzję
R: Chyba znowu mu zajebali telefon, i będzie trzeba mu go odebrać z sekretariatu. Dobra w sumie dzisiaj miałem wolne, mogę tam podskoczyć.
Radzik wychodzi z domu nie mówiąc nikomu o tym, w sumie zazwyczaj gówno kogokolwiek to interesuje i jedzie komunikacją miejską do szkoły Brata.
Pół godziny później zjawia się na miejscu, gdy ten akurat skończył zajęcia. Wywiązuje się między nimi krótka rozmowa:
R: Co tam młody? znowu po tym gdy rudy cię podpierdoliłem, babka zabrała ci telefon?
S: Nie, tym razem sama mnie przyłapała...
R: Spoko to czekaj pójdę do sekretariatu i odbiorę, zostań lepiej tutaj.
S: Oki
Radzik zmierza w kierunku sekretariatu. Wchodzi do środka i zastaje tam jak zawsze swoją dobrą znajomą.
R: Cześć wiesz po co wpadłem...
Z: Cześć, pewnie że tak
R: Możesz mi go dać?
Z: Pewnie, że tak
R: Dzięki
Z: To jak widzimy się w niedziele?
R: Jak najbardziej, jeszcze się do Ciebie odezwę w tej sprawie
Z: Dobra
Radzik odbiera telefon, i wychodzi. Spotyka Szynkacza, który czeka zniecierpliwiony na swój telefon.
R: Trzymaj młody
S: Dzieki!
R: Nie ma problemu
R: To co w takim razie robimy, bo w sumie jest dość wcześnie?
Radzik czeka w spokoju, aż jego młodszy brat podejmie decyzję
Niepoważny admin
- Komar
- Administrator
- Posty: 907
- Rejestracja: 08 gru 2014, 11:01
- Lokalizacja: Łódź
- Postawił piwo: 5 razy
- Otrzymał piwo: 4 razy
Tym czasem Pies (czyli ja) oddawał się rozkoszom duchownym jakim są papierosy i grze w pasjansa
Skupiony mamrocze do siebie co i gdzie ma postawić. W połowie partyjki przypala sobie trochę sierści na nosie i dość głośno przeklina
Ah! Kurwa jego mać! Za każdym razem odstawia szluga na popielniczkę i przygasza jeszcze tlącą się sierść, widzący to szatan zatacza się w śmiechu
-I czego się śmiejesz?! Teraz będę miał nie równe owłosienie! Wiesz jak bardzo na to suki zwracają uwagę?
-Ja nie mam tego problemu, już swoją mam Szatan uśmiecha się szyderczo
-Tak, tak. Whatever,busta. Ej, wiesz może gdzie podziewa się Dzienis?
-Tego to ja nie wiem, ale ostatnio go widziałem przy huśtawce.
-To znaczy kiedy?
-Dzień temu?
Piesł cicho wzdycha No dobra, idź se już.
-Hmpf, skoro tak mówisz. Szatan odchodzi jeszcze trochę podśmiechujkując, a pies wraca do swojego zajęcia
Skupiony mamrocze do siebie co i gdzie ma postawić. W połowie partyjki przypala sobie trochę sierści na nosie i dość głośno przeklina
Ah! Kurwa jego mać! Za każdym razem odstawia szluga na popielniczkę i przygasza jeszcze tlącą się sierść, widzący to szatan zatacza się w śmiechu
-I czego się śmiejesz?! Teraz będę miał nie równe owłosienie! Wiesz jak bardzo na to suki zwracają uwagę?
-Ja nie mam tego problemu, już swoją mam Szatan uśmiecha się szyderczo
-Tak, tak. Whatever,busta. Ej, wiesz może gdzie podziewa się Dzienis?
-Tego to ja nie wiem, ale ostatnio go widziałem przy huśtawce.
-To znaczy kiedy?
-Dzień temu?
Piesł cicho wzdycha No dobra, idź se już.
-Hmpf, skoro tak mówisz. Szatan odchodzi jeszcze trochę podśmiechujkując, a pies wraca do swojego zajęcia
Ostatnio zmieniony 21 maja 2018, 21:58 przez Komar, łącznie zmieniany 1 raz.
Слава монолітна
-
- Grabarz
- Posty: 6423
- Rejestracja: 06 sie 2008, 14:54
- Postawił piwo: 6 razy
- Otrzymał piwo: 3 razy
Zabiwszy kaca klinem Monika postanawia zrobić coś przy domu. Zakłada swój domowy niebieski fartuszek w białe groszki i idzie do kuchni.
-Hm, co by tu dziś na obiad uwarzyć?
Monika drapie się po głowie i myśli intensywnie.
-A chuj, na dziś będą mieli magulon.
Gospodyni ściąga fartuch i udaje się na taras. Wpierdala się na ławkę, wyciąga nogi przed siebie i łapie za ćwiartkę wódki, którą ukryła w tylko sobie znanym miejscu.
-Też mi się coś należy od życia.
W tym samym czasie na taras wchodzi pies Komar.
-Co na obiad?
-Magulon.
-Magulon?
-Gówno z cebulo, co zrobisz to będzie! Ahaha!
Pies odchodzi kiwając głową z dezaprobatą. Monika na spokojnie załycza sobie z flaszki i myśli nad napisaniem jakiegoś wiersza.
-Hm, co by tu dziś na obiad uwarzyć?
Monika drapie się po głowie i myśli intensywnie.
-A chuj, na dziś będą mieli magulon.
Gospodyni ściąga fartuch i udaje się na taras. Wpierdala się na ławkę, wyciąga nogi przed siebie i łapie za ćwiartkę wódki, którą ukryła w tylko sobie znanym miejscu.
-Też mi się coś należy od życia.
W tym samym czasie na taras wchodzi pies Komar.
-Co na obiad?
-Magulon.
-Magulon?
-Gówno z cebulo, co zrobisz to będzie! Ahaha!
Pies odchodzi kiwając głową z dezaprobatą. Monika na spokojnie załycza sobie z flaszki i myśli nad napisaniem jakiegoś wiersza.